Jak władza traktuje naród, tak też traktuje małżeństwo i rodzinę.
11.11.2015 14:28 GOSC.PL
To nie przypadek, że dla ludzi lewicowego, internacjonalnego „postępu”, Polska to „Tenkraj”. Ten zacierający tożsamość sposób traktowania państwa narodowego – a Polska jest modelowym przykładem takiego państwa – koresponduje ze sposobem, w jaki te środowiska traktują małżeństwo i rodzinę. Rodziną wedle „postępu” może być nieomal każdy związek ludzi („związek” to teraz słowo coraz częściej zastępujące słowo „rodzina”), przy czym ten „tradycyjny”, czyli kobieta, mężczyzna i dzieci, otacza klimat narastającej niechęci. „Rodziny patchworkowe” – ooo, witamy, bardzo prosimy, „wolne związki” – jak najbardziej, homozwiązki – noo, to już rodzina pełną gębą.
Czemu to służy? Oczywiście temu, żeby pozbawić rodzinę jej tożsamości, a w dalszej perspektywie zupełnie się jej pozbyć. „Postęp” żywi niechęć do rodziny i, świadomie czy nie, zmierza do rozmycia jej w nienaturalnych, patologicznych układach.
Ludzie „postępu” mówią o Polsce „ten kraj” tak samo, jak zamiast „rodzina” mówią „związek”, a zamiast „małżeństwo” mówią „partnerzy”. To dokładnie ta sama strategia – antynarodowa i antyrodzinna. Ludzie „postępu” Polski nie lubią tak samo jak małżeństwa i rodziny, bo Polska jest czymś do rodziny bardzo podobnym. Polacy w olbrzymiej większości mają cechy krewnych – i w dużym stopniu są krewnymi, choć zwykle w bardzo odległych koligacjach. Mamy „cechy narodowe”, mamy podobny sposób myślenia i reagowania. To się nigdy nie podobało totalitarystom. Takim społeczeństwem trudno się rządzi, o czym przekonali się choćby komuniści, którzy w miejsce polskości preferowali internacjonalizm. Naród i rodzina – w Polsce dodatkowo potężnie wzmocnione przez Kościół – stanowiły, jak dotąd, mur nie do przebicia. Właśnie polskie cechy narodowe – zwłaszcza swoista „honorność” – powodowała, że im bardziej Polaków ktoś atakował, tym bardziej się opierali.
Metoda na „ten kraj” podobnie jak na „związki” jest bardziej subtelna, bo nie działa metodami siłowymi. To stopniowe działanie na mentalność, bezustanne sugerowanie, że polskie znaczy wsteczne i prymitywne. Na Zachodzie, nooo, tam to mają standardy, tam mają kulturę, tolerancję, naukę – postęp właśnie. A u nas… przaśne takie wszystko, kartoflane takie, wstyd, wstyd, wstyd. Bezustanne wdrukowywanie w Polaków kompleksów w końcu przyniosłoby skutek, gdyby nie – ośmielę się to twierdzić – zmiana władzy.
Słuchając prezydenta Dudę, przemawiającego z mocą i z dumą w Warszawie w Święto Niepodległości, pomyślałem, że to, co się stało w ciągu ostatniego półrocza, to coś daleko większego niż tylko zmiana koncepcji gospodarowania, innej polityki wewnętrznej i zagranicznej. To, co się stało, to ratunek dla kręgosłupa Polaków. To już był, śmiem twierdzić, ostatni moment – kolejnych czterech lat laickiej indoktrynacji, wciskania genderowej mentalności, seksualizacji dzieci, zachwalania moralnej deprawacji i niszczenia podstaw narodowej tożsamości już byśmy nie odrobili. I dlatego jestem skłonny traktować to w kategoriach nadprzyrodzonych.
Słuchając prezydenta uświadomiłem sobie, że nie jestem w „Tenkraju”. Jestem w Polsce. Czyli w domu.
Franciszek Kucharczak