Pięć osób, w tym cywil, zginęło w ciągu ostatniej doby na południowym wschodzie Turcji w domniemanych atakach bojowników z Partii Pracujących Kurdystanu. Do ataku doszło w pobliżu miejscowości Silopi, przy granicach z Syrią i Irakiem.
Jak podaje agencja Anatolia, w środę rebelianci z PKK zdetonowali bombę na drodze w miejscowości Dargecit, w prowincji Mardin, gdy przejeżdżał tamtędy pojazd policyjny. W eksplozji obrażenia odniósł funkcjonariusz. Zginął uliczny sprzątacz, raniony odłamkiem.
Z kolei w mieście Silvan, w prowincji Diyarbakir, w starciach, do których dochodzi od wielu dni, śmierć poniósł żołnierz, a ranne zostało dziecko - poinformowały władze.
Setki ludzi zginęły na zamieszkanym głównie przez Kurdów południowym wschodzie kraju, od kiedy w lipcu zerwane zostały prowadzone od końca 2012 r. rozmowy pokojowe z PKK. Według źródeł w siłach bezpieczeństwa po wtorkowym ataku rozpoczęto operacje przeciwko kurdyjskim bojownikom.
W niektórych rejonach południowego wschodu Turcji co jakiś czas wprowadzane są całodobowe godziny policyjne. Według władz od ogłoszenia godziny policyjnej osiem dni temu w Silvan zginęło sześć osób.
5 listopada bojownicy PKK zerwali jednostronne zawieszenie broni, które ogłosili w październiku, przed listopadowymi wyborami parlamentarnymi. W głosowaniu zwyciężyła rządząca dotychczas w Turcji Partia Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP), a wywodzący się z niej prezydent Recep Tayyip Erdogan po wyborach wezwał do likwidacji PKK.
PKK, która domaga się większej autonomii dla Kurdów w Turcji, jest uznawana przez UE i USA za organizację terrorystyczną. Jej bojownicy chwycili za broń w 1984 roku i szacuje się, że od tego czasu konflikt kurdyjsko-turecki pociągnął za sobą ok. 40 tys. ofiar śmiertelnych, głównie kurdyjskich rebeliantów.