Półwysep Synaj. To tu, tuż za opłotkami turystycznych kurortów, kwitnie terroryzm spod znaku Państwa Islamskiego.
Wczesnym rankiem 31 października z lotniska najbardziej znanego egipskiego kurortu Szarm el-Szejk wyleciał do Petersburga samolot Airbus A321 rosyjskich linii lotniczych Metrojet. Pasażerami byli wracający z urlopu turyści: Rosjanie, Ukraińcy i Białorusin. Ledwie 22 minuty po starcie samolot rozbił się na półwyspie Synaj, 35 kilometrów od miejscowości el-Arish nad brzegiem Morza Śródziemnego. W tragedii zginęły wszystkie 224 osoby na pokładzie. Niestety, każdy kolejny dzień upływający od katastrofy nie przybliża do wyjaśnienia jej przyczyny, a jedynie mnoży znaki zapytania. W pierwszych godzinach śledztwa najbardziej prawdopodobny był wariant awarii technicznej. Obecnie coraz poważniej bierze się pod uwagę zamach terrorystyczny, szczególnie że odpowiedzialność za spowodowanie wypadku wzięli na siebie terroryści z działającego na Synaju odłamu Państwa Islamskiego. Niezależnie od tego, czy rzeczywiście stali oni za tymi wydarzeniami, faktem jest, że półwysep Synaj, na którego brzegach działają najpopularniejsze egipskie ośrodki wypoczynkowe, to wciąż bardzo niebezpieczne miejsce. Mimo zaangażowania znacznych sił rządowa armia już od prawie pięciu lat nie jest w stanie odzyskać całkowitej kontroli nad tym terenem. Stanowi on dla terrorystów niezwykle wygodny przyczółek, z którego mogą trzymać w szachu zarówno Egipt, jak i Izrael.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Maciej Legutko