W naszej tradycji, tej, która od Starego Testamentu prowadzi do Nowego, widzimy, że Pan Bóg rzeczywiście prowadzi dialog z ludzkością - zwraca uwagę ks. prof. Łukasz Kamykowski.
Izrael będzie dla nas zawsze czymś innym aniżeli jakiekolwiek inne religie i narody. I dlatego to, że kwestia relacji z Żydami znalazła się w „Nostra aetate” pomiędzy innymi religiami, jest i dobre, i niedobre. W ten sposób osłabiono bowiem wyjątkowość relacji pomiędzy chrześcijanami a Żydami, absolutnie nieporównywalną z żadną inną religią.
Rozumiem, że zasadniczo zgadza się Ksiądz Profesor z opinią wyrażaną ze strony żydowskiej, np. prof. Stanisława Krajewskiego, że „Nostra aetate” to przejście przez Kościół od nauczania pogardy do nauczania szacunku wobec Żydów?
– Tak, zdecydowanie.
W ciągu minionych 50 lat deklaracja „Nostra aetate” zaowocowała głównie chyba dzięki Janowi Pawłowi II?
– Na pewno. On jest prekursorem dialogu. Zdawał sobie sprawę, że najpierw trzeba podjąć dialog z poszczególnymi wyznawcami religii, aby mógł rozwinąć się głęboki, ciekawy i prowadzony na płaszczyźnie duchowej dialog między religiami jako takimi. Bo to jest pewien problem: realni uczestnicy dialogu a ich „zaplecze”, którego są oni, w jakiś sposób, reprezentantami. Dialogu między reprezentantami a reprezentowanymi bardzo często brakowało i brakuje we wspólnotach, co sprawia, że po 50 latach widać zniechęcenie i niezrozumienie wśród poszczególnych religii i wyznań. Tu i ówdzie daje się słyszeć pytanie: wydelegowaliśmy was, rozmawialiście długo, no i co z tego?
Ale dzięki Janowi Pawłowi II udało się jednak spowodować, by deklaracja przeszła z fazy projektu do życia.
– Paweł VI próbował to rozpoczynać przede wszystkim w tej dziedzinie, która była najbardziej wówczas rozwinięta, czyli dialogu ekumenicznego. Tej kwestii poświęcono zresztą na soborze odrębny dokument. W dziedzinie dialogu z innymi wyznaniami chrześcijańskimi wspólna platforma była najbardziej ewidentna: to, co nas łączy, jest ważniejsze od tego, co dzieli. Co do relacji z judaizmem, to moim zdaniem można powiedzieć, że równie ważne jest to, co łączy, jak i to, co dzieli. W wypadku zaś innych religii wydaje się, że za szybko chciano sprowadzić ten dialog do wspólnej platformy na płaszczyźnie konceptu religii w ogóle, nieco oświeceniowego, deistycznego, a mianowicie, że jest jakaś rozumna religia będąca kwintesencją wszystkich religii.
Wydaje się, że dziś trzeba rozpocząć dialogi przynajmniej z głównymi typami religii, kultur religijnych i zobaczyć każdą z osobna: jaka jest w niej platforma wspólna, z czym się nie zgadzamy, o czym trzeba i warto mówić, gdzie możemy wymieniać nasze doświadczenie religijne.
Każda religia to jest i kult, i doktryna, i duchowość, i organizacja życia praktycznego, etyka. Wydaje się, że w relacjach z poszczególnymi religiami co innego jest wspólne, a co innego – dalekie. Świat pojęć z islamem jest wspólny, ale nieraz praktyczne podejście do życia – bardzo różne. Natomiast choć z hinduizmem czy buddyzmem świat pojęć absolutnie nas dzieli, to jednak tamtejsi mnisi czują, że styl życia jest podobny i że jest w nim wiele rzeczy, które nas łączą.
A jak z perspektywy 50 lat ocenia Ksiądz Profesor polski wymiar dialogu chrześcijańsko-żydowskiego?
– Recepcja „Nostra aetate” i całej nauki soborowej była utrudniona z powodu komunistycznego „pancerzyka”. Poza tym w czasach komunizmu świat był dużo bardziej czarno-biały: albo się było wierzącym, albo niewierzącym. Cała konfrontacja szła między tym, czy Bóg jest, czy Boga nie ma; czy trzeba się z nim liczyć, czy też nie. Dopiero wtedy gdy komunizm upadł, to okazało się, że różnice między nami wcale nie są takie małe ani nieistotne i że zupełnie inaczej przeżywamy na przykład dramat okupacji.
W późnych latach 80. ubiegłego wieku, gdy widać już było, że system komunistyczny się sypie, wybuchł spór o Karmel przy murze hitlerowskiego obozu w Oświęcimiu. Nikt w Polsce nie rozumiał, o co chodzi. Nie pojmowano, dlaczego komuś przeszkadza krzyż postawiony dla upamiętnienia ofiar. Karol Wojtyła potrafił słuchać, starał się to odkręcać, zrozumieć wrażliwość strony żydowskiej. Okazało się, że ta wrażliwość nie wszędzie jest jednakowa; jednym Żydom krzyż przeszkadzał mniej, innym aż tak bardzo, że przeskakiwali mur i robili rzeczy niepoważne... Dlatego ten dialog będzie jeszcze długi.
Druga rzecz: w powojennych dziesięcioleciach było na tyle dużo różnych aktów niechęci, nienawiści, nieakceptacji wobec Żydów, że oni stąd wyjechali, a potem rozpropagowali niechęć do Polaków. Bo pomyślmy: ci ludzie przeżyli wojnę, przetrwali Holokaust – niekiedy dzięki własnej zmyślności, kiedy indziej uratowani przez Polaków – i wracają do swojego domu, odnajdują go, a tymczasem jest on już zajęty przez kogoś innego, kto z takiej sytuacji nie bardzo się cieszy. „Jak to, to wyście przeżyli? Myśleliśmy, że was już nie ma”... Człowiek, który spotyka się z taką reakcją, chce uciekać jak najdalej, znaleźć sobie życie gdzie indziej. A jest taka możliwość, bo powstaje właśnie państwo Izrael.
W liście pasterskim Episkopatu z okazji 50. rocznicy „Nostra aetate” pada i takie zdanie: „Gdyby chrześcijanie i Żydzi praktykowali w przeszłości religijne braterstwo, więcej Żydów znalazłoby ratunek i pomoc ze strony chrześcijan”. To myśl niezwykle gorzka i odważna, chyba po raz pierwszy wypowiedziana tak otwarcie?
– To ważne zdanie. Widać w nim także coraz lepsze, wyważone i coraz mniej emocjonalne spojrzenie na historię. Staje się coraz bardziej jasne, że często tam, gdzie ludzie byli gotowi przyjąć i ratować Żydów, działo się to dlatego, że ich już trochę wcześniej znali; że już wcześniej łączyły ich jakieś więzy wzajemnego zrozumienia, nawet przyjaźni. W dwudziestoleciu międzywojennym bywało i tak.
W tym samym liście biskupi przypominają, że „antyjudaizm i antysemityzm są grzechem przeciwko miłości bliźniego”. Trzeba było o tym przypomnieć?
– Tak, stale jest taka potrzeba, dlatego że ta prawda nie weszła jeszcze w powszechną świadomość, a tradycja przekazywana w domach jest bardzo różna. Potrzeba czasu i cierpliwości. Myślę, że idzie ku dobremu: na przykład w liturgicznych kalendarzach poszczególnych diecezji zaczyna się pojawiać Dzień Judaizmu jako data ważna dla Kościoła (tak jak jakieś 40 lat temu zaczęto tam wpisywać Tydzień Ekumeniczny). Co więcej, polskie diecezje ustawiają się w kolejce do organizacji ogólnopolskich obchodów Dnia Judaizmu. Jako osoba zaangażowana co roku w organizację tego wydarzenia mogę powiedzieć, że rodzi się świadomość, iż jednym z najważniejszych wymiarów Dnia Judaizmu jest katecheza: uświadomienie znaczenia relacji chrześcijańsko-żydowskich katechetom, nauczycielom, wszystkim odpowiedzialnym za sprawy edukacji. A więc myślenie przyszłościowe, praca z młodym pokoleniem, bo bez tego Dzień Judaizmu będzie niepotrzebnym happeningiem.
A istotą tej pracy jest uświadomienie chrześcijanom, że – jak to ujął Jan Paweł II – kto spotyka Jezusa, spotyka judaizm?
– Jest nadzieja, że ta świadomość będzie się upowszechniać. Podobnie jak przekonanie, że jest to dla nas dziedzictwo bardzo cenne.