To pytanie postawił Franciszek na koniec synodu. Nie będzie łatwo o spokojną refleksję, bo emocji narosło sporo. Synod wypracował dobry, choć niedoskonały raport, ukazujący nauczanie Kościoła o rodzinie jako odpowiedź na jej kryzys.
Patrzyłem z bliska na ojców synodalnych, audytorów i innych ludzi zaangażowanych w to wydarzenie. To były trzy tygodnie ich ogromnej pracy, także napięcia, zmagania. I towarzyszących im pytań, o to, w którą stronę podąża Kościół. Nie należy się spieszyć z powierzchownymi ocenami i odpowiedziami. Media liberalne będą próbowały narzucić swoją wizję synodu, wyznaczać linie podziału Kościoła, kreować karykaturalny obraz papieża, który buduje nowy, „postępowy” Kościół, a konserwatywni biskupi, głównie z Polski, stają mu na drodze. Skrajne opinie środowisk konserwatywnych będą wieszczyły, że Kościół odchodzi od Ewangelii i zmienia doktrynę. Nie kupujmy tych „narracji”, jak to się dziś mówi. Patrzymy z wiarą na Kościół, na synod. Także na to, co w nim trudne, czego być może w danej chwili nie rozumiemy.
Stało się to, o co papież prosił. Doszło do otwartej, momentami gorącej dyskusji. Ojcowie synodalni zobaczyli, że w tym samym Kościele nie są monolitem, prezentują różne spojrzenia. Zasadniczym tematem było małżeństwo i rodzina, ale w tle wybrzmiewały co najmniej trzy głębsze kwestie. Mianowicie pytanie o relację Kościoła do świata współczesnego, pytanie o relację między miłosierdziem a prawdą oraz pytanie o relacje między doktryną Kościoła a jej odniesieniem do duszpasterstwa, praktyki (dyscypliny). Bez wątpienia zaznaczyły się pewne różnice w odpowiedzi na te pytania.
Owocem ciężkiej pracy synodalnej jest dokument końcowy, zawierający 94 paragrafy. Wszystkie uzyskały większość dwóch trzecich głosów ojców synodu. Tekst składa się z trzech części. Pierwsza „Kościół słuchający rodziny” jest diagnozą sytuacji rodziny dziś. Druga część: „Rodzina w planie Bożym” to rodzaj katechezy Kościoła o rodzinie. Trzecia część „Misja rodziny” zawiera pewne praktyczne wskazania dotyczące duszpasterstwa. Tekst trzeba czytać w całości, nie we fragmentach. Pamiętając, że jest on owocem słuchania prawie 300 osób. Słuchania wzajemnego siebie, świata, ale nade wszystko Boga.
Powiedzmy to od razu, co postanowiono w kwestii, która najbardziej rozpalała niektóre umysły, czyli dopuszczenia do Komunii świętej osób po rozwodzie żyjących w nowych związkach. Synod otworzył dla nich szerzej drzwi, idąc drogą wyznaczoną przez papieża Jan Pawła w adhortacji „Familiaris consortio” (nr 84). Wskazał na konieczność rozeznawania ich sytuacji oraz wezwał duszpasterzy do pełniejszego włączenia ich w życie Kościoła, tak aby nie czuli się z niego wykluczeni. Nie ma jednak w tekście końcowym mowy o dopuszczeniu tych osób do Komunii św. To warto podkreślić. To, że niektórzy mogą próbować naciągać w inną stronę nieco zawiłe sformułowania dokumentu, to inna rzecz.
Jak słusznie zauważa George Weigel, baczny obserwator synodu, raport końcowy jest ogromnym krokiem naprzód w porównaniu z Instrumentum Laboris, który był podstawą jego prac. Ta różnica pokazuje w istocie, jak owocny był to czas. Weigel wylicza te różnice:
Przeciążony socjologią, w dodatku słabą socjologią, dokument roboczy nie przypomniał momentami dokumentu Kościoła. Końcowy raport jest tekstem kościelnym, jest owocem medytacji Kościoła nad Słowem Bożym, spoglądania w świetle słowa Bożego na współczesność. Tekst roboczy cierpiał na biblijną anoreksję. Raport końcowy jest pełen biblijnych odniesień. Dokument roboczy momentami jakby się wstydził nauczania o nierozerwalności małżeństwa, warunkach godnego przyjmowania Komunii św. czy nauczaniu o cnotach czystości i wierności. Końcowy dokument potwierdza w pełni doktrynę Kościoła o małżeństwie, Komunii świętej i o cnotach, którymi można żyć także w dzisiejszym świecie.
Dokument roboczy prawie zupełnie milczał o dzieciach w rodzinie. Dokument końcowy mówi o dzieciach jako jednym z największych błogosławieństw, wychwala duże rodziny, zwraca uwagę na dzieci specjalnej troski i z uznaniem wyraża się o szczęśliwych, udanych rodzinach jako o świadkach ewangelizacji.
Roboczy dokument mówił dość mętnie o roli sumienia w życiu moralnym. Dokument końcowy znacznie lepiej wyjaśnia rozumienie sumienia i jego konieczny związek z prawdą, odrzucając ideę sumienia jako instrumentu wolności od obiektywnej prawdy. Roboczy dokument był pełen dwuznaczności na temat relacji duszpasterstwa i doktryny. Końcowy raport, nie bez lekkiej dwuznaczności, ale wystarczająco wyraźnie stwierdza, że duszpasterstwo musi mieć zawsze jako punkt wyjścia nauczanie Kościoła. Dokument roboczy był nieco dwuznaczny w opisie „rodziny”. Tekst końcowy wyraźnie podkreśla katolicką wizję rodziny, której nie można w żaden sposób odnosić do współczesnych „rodzinopodobnych” społecznych konstrukcji, w tym związków tej samej płci.
Dokument końcowy o wiele lepiej niż roboczy ukazuje związek między miłosierdziem a prawdą, czyli nierozerwalnego związku między doktryną i praktyką Kościoła. George Weigel pointuje: „Raport końcowy, choć nie bez pewnych usterek, pokonał długą drogę, odszedł o lata świetlne od Instrumentum Laboris, realizując to, o co prosił papież i wielu ojców synodu podczas dwuletniego procesu. Mianowicie podniósł i ukazał katolicką wizję małżeństwa i rodziny jako jasną odpowiedź na kryzys tych instytucji w XXI wieku”.
Synod odsłonił także pewne słabości Kościoła, którym warto spokojnie się przyjrzeć bez wpadania w panikę i rozdzierania szat. Można było zauważyć wśród niektórych biskupów słabą recepcję nauczania Jana Pawła II (nieznajomość teologii ciała!) i Benedykta XVI. Momentami dawał się zauważyć u niektórych ojców jakiś rodzaj zwątpienia w to, że wymagania Ewangelii są możliwe do realizacji i są autentyczną drogą do wyzwolenia i szczęścia. Część, zwłaszcza zachodnich pasterzy, jakby skapitulowała czy chciała zawrzeć jakiś pakt o nieagresji z rewolucją seksualną i z tym, co papież Franciszek nazywa „światowością”, a Benedykt XVI nazywał „dyktaturą relatywizmu”. Tę postawę rezygnacji z bycia znakiem sprzeciwu próbowano zaproponować całemu Kościołowi.
Synod sprawiał momentami wrażenie, jakby chciał tylko zmieniać sam Kościół, a rezygnował z zamiaru zmieniania świata w duchu Ewangelii. To na pewno nie było po myśli papieża Franciszka, który chce Kościoła idącego ewangelizować na ulice współczesności.
Niezależnie od tych zawirowań, warto podkreślić rolę polskich biskupów, którzy swoją postawą przyczynili się znacznie do tego, że końcowy dokument zawiera wielkie TAK dla małżeństwa i rodziny i odwołuje się do nauczania św. Jana Pawła II.
Z Watykanu ks. Tomasz Jaklewicz