O biskupach męczennikach i Kościele, który nie może zdezerterować ze świecką audytorką Ancą-Marią Cernea rozmawia ks. Tomasz Jaklewicz
Ks. Tomasz Jaklewicz: Jak Pani trafiła na synod?
Anca-Maria Cernea: Po ludzku wygląda to na zbieg okoliczności, choć patrząc z wiarą nie ma przypadków. Osoba, która miała tutaj przyjechać, przewodnicząca Stowarzyszenia Katolickich Lekarzy, nie mogła się pojawić i zaproponowała mi zastępstwo. Musiałam się zdecydować w ostatnim momencie. Szczerze mówiąc miałam nadzieję, że „ten kielich” zostanie mi oszczędzony. Czułam, że jadę na wojnę. Bardzo niepokoiłam się o ten synod, bo wiedziałam, co się działo na synodzie w zeszłym roku. Nie chciałam tu przyjeżdżać, ale wierzę w Boga i w to, co On nam proponuje, dlatego jestem.
Tuż przed końcem synodu jakie są Pani refleksje?
Za wcześnie, by podsumować, mamy jeszcze dwa decydujące dni. Oczywiście wiemy, że Kościół nie może być pokonany, bramy piekielne go nie przemogą. Ale były momenty w historii Kościoła, kiedy Kościół przegrywał, czyli tracił wielu wiernych. Są miejsca na ziemi, które były chrześcijańskie, a dziś już nie są. Musimy więc działać. Oczywiście najpierw się modlić i mieć nadzieję, że Bóg może zdziałać cuda, ale ponieważ tu jestem, więc chcę coś zrobić. Bóg pewnie liczy także na nasze działanie, na nasze słowa.
Chciałem koniecznie z Panią porozmawiać, bo w Pani wystąpieniu było to, co chciałem usłyszeć, a czego mi brakowało na synodzie…
Nasza rola na synodzie jako ludzi świeckich nie jest zbyt wielka. Wielu ojców synodalny mówiło znakomite rzeczy, mówili językiem Ewangelii. Nasz Pan wezwał nas, by nazywać grzechy po imieniu i nie podążać za światem. Byłam zaskoczona, że moje wystąpienie wywołało takie ożywienie. Świadectwo o moich rodzicach i o naszych biskupach to nie jest moja zasługa. A reszta wydawała mi się czymś normalnym, więc jeśli te słowa uznano za tak nadzwyczajne, to może nas to martwić. Oczywiste rzeczy nie powinny być takim zaskoczeniem. Ale myślę, że ta reakcja pokazuje, że prawda ma siłę sama w sobie. Mówienie prawdy trafia do serc i umysłów.
Jakie są Pani oczekiwania związane z synodem?
Jest sporo zamieszania. Trzeba się modlić i mieć nadzieję. Tak po ludzku nie jestem optymistką. Jest możliwe, że na zakończenie synodu dostaniemy dokument, który nie będzie wystarczająco jasny, a to mogłoby być szkodą dla wielu dusz, bo ludzie mogą zagubić drogę. To jest wielka odpowiedzialność synodu. Więc musimy się modlić za papieża i za ojców synodalnych, żeby podjęli dobre decyzje.
Czy nie brakowało Pani na synodzie tematów, które interesują zwykłą rodzinę i szukania odpowiedzi na pytanie, jak im pomóc?
W Instrumentum laboris było sporo języka poprawnego politycznie. Tego samego, którzy słychać w dokumentach oenzetowskich czy innych organizacji tego typu, które nawiasem mówiąc są narzędziem wojny kulturowej przeciwko chrześcijaństwu. Było czymś trudnym znaleźć ten typ języka w dokumencie kościelnym. Dla nas pochodzących z kraju postkomunistycznego było zaskakujące nie tylko słownictwo zaczerpnięte z marksizmu, ale także ten sposób marksistowskiej analizy rzeczywistości, gdzie mówi się o ekonomicznych i społecznych uwarunkowaniach i napięciach. U osób wychowanych w systemie komunistycznym zapala się światło ostrzegawcze. Świat widziany na przez pryzmat ekonomii to nie jest ewangeliczne patrzenie.
W swoim wystąpieniu zwróciła Pani uwagę, że rodzinie zagrażają dziś nie tyle czynniki ekonomiczne, ile pewna ideologia...
Zadaniem pasterzy jest znalezienie i nazwanie po imieniu tych zagrożeń. Chodzi o to by zobaczyć, że część tych ideologii ma charakter quasi-religijny. Zadaniem pasterzy jest ostrzegać przed błędami. Ponieważ w tych ideologiach jest coś z bałwochwalstwa, coś co chce zastąpić wiarę w Boga. Idolatria jest szczególnie niebezpieczna, bo to jest źródło innych grzechów. O tym mówi pierwsze przykazanie.
Pytał ksiądz, czego oczekują świeccy. Ja jestem zaangażowana jako wierząca osoba w to, co nazywamy wojną kulturową. Chrześcijaństwo jest atakowane. To nie my tę wojnę rozpoczęliśmy. Ale jest taka sytuacja i walczymy o prawdę. Ale my, świeccy, jesteśmy jak piechota, oczekujemy od naszych „generałów”, aby nas poprowadzili i pokazali drogę.
Obraz Kościoła jako szpitala wojennego nie jest wystarczający.
Konieczne jest jedno i drugie. Trzeba leczyć, ale także bronić ludzi, aby zapobiegać ranom czy chorobom. Kościół nie może być tylko szpitalem, ale także walką. To nie ja wymyśliłam tę militarną terminologię. To św. Paweł jej używał. Mówił o zbroi, hełmie, mieczu. Może to będzie szokujące, ale słuchając niektórych wystąpień na synodzie czułam się jak żołnierz opuszczony przez dowódców. W Rumunii jesteśmy zaangażowani w sprawę edukacji seksualnej. Próbuje się narzucić edukację seksualną wbrew woli rodziców i indoktrynować w ten sposób dzieci i młodzież, szczególnie ideologią gender. Na synodzie mało mówiono o tych sprawach, raz słyszałam głos o prawie rodziców do wychowania zgodnie ze swoimi wartościami. Z drugiej strony słyszałam wiele razy ze strony „postępowego” skrzydła, że język Kościoła wobec osób z problemem homoseksualnym musi być pozytywny. Bez wspomnienia, że Kościół uważa czyn homoseksualny za grzech, a z punktu widzenia medycyny jest to zagrożenie dla życia. W naszej małej grupie wszyscy biskupi z Zachodu, także z Australii i Nowej Zelandii, byli bardzo mocno zaangażowani w obronę takich „postępowych” poglądów. Co mam zrobić? Wracam do Rumunii, do wojny kulturowej.
Proszę przypomnieć krótko historię swoich rodziców
Mama miała 20 lat, gdy zaręczyła się z tatą. Ojciec miał 27 lat. To było w 1947 roku. Mój ojciec należał do liderów studenckiej części partii opozycyjnej wobec reżimu komunistycznego. Ojciec został aresztowany, za kilka miesięcy miał być ślub. Po roku przesłuchań, a ksiądz wie, co znaczyło takie przesłuchanie w tamtych czasach, został skazany na 17 lat w więzieniu. Moja mama znała wyrok i przez 17 lat nie miała pewnych wieści o narzeczonym. Niektórzy mówili jej, że umarł. W końcu wyszedł z więzienia. Wiele do opowiadania… To był cud , że przeżył. Normalnie człowiek nie zniósłby tego, co on. Największym cudem, było to, że te cierpienia nie zmieniły go. Był wciąż tym samym człowiekiem, z tą samą wiarą, przekonaniami. Nie dał się złamać. Mama czekała i modliła się za niego oraz za swojego ojca, który też był w więzieniu. Byli zjednoczeni w modlitwie, ale nie wiedzieli wiele o sobie. Ja byłam pierwszą córką, mam jeszcze młodsza siostrę.
Pewnie także rodzicom Pani zawdzięcza swoją siłę.
Jestem z Rumuńskiego Kościoła Greckokatolickiego. Nasi biskupi zachęcali nas nie tylko by pozostać wiernymi Jezusowi, ale także papieżowi, Stolicy Apostolskiej. Komuniści obiecywali naszym biskupom że będą biskupami w Kościele prawosławnym. Cała dwunastka odmówiła. Przeszli przez wiezienia i tortury, siedmiu zginęło. Na przykład poprzednik mojego biskupa z Bukaresztu, który jest tutaj na synodzie, został zamordowany. Myślę, że dzięki naszym męczennikom nasz Kościół przetrwał. A teraz widzę biskupów, którzy się poddają, bo boją się mediów. Co oni mogą im zrobić? Niektórzy biskupi tutaj przyjechali z krajów, gdzie się nadal umiera za Chrystusa, z Nigerii, z Bliskiego Wschodu. A oni tutaj się boją powtórzyć coś, co jest napisane w katechizmie. Nie wiem, czy są gotowi zmienić to, co jest napisane w Biblii, gdzie jest mowa często o „grzechu”, czy chcą to słowo wymazać?
Przypominają się słowa św. Jana Pawła II „nie lękajcie się”
To nie są tylko moje odczucia, ale także innych świeckich audytorów synodu. Także wiele moich przyjaciół prawosławnych modliło się za synod. Oni czuli, że jeśli Kościół katolicki się podda, to będzie to także dla nich zła wiadomość. I trudniej będzie im się bronić.
Anca-Maria Cernea należy z mężem do Rumuńskiego Kościoła Greckokatolickiego, jest lekarzem, mieszka w Bukareszcie, reprezentuje Stowarzyszenie Lekarzy Katolickich
ks. Tomasz Jaklewicz