W porównaniu z "rozmową" Kopacz z Szydło debata liderów była merytoryczna. Uczestnicy nawet odpowiadali na pytania!
20.10.2015 23:01 GOSC.PL
Po poniedziałkowym żenującym przedstawieniu, jakie odstawiły Ewa Kopacz i Beata Szydło, obawiałem się, że dzisiejszą debatę liderów obejrzę do końca tylko z dziennikarskiego obowiązku. Myliłem się: program był o wiele ciekawszy, większość uczestników odpowiadała nawet na pytania, nierzadko z sensem. I w wyznaczonych sobie okienkach (bo to nie była żadna dyskusja) kandydaci starali się zwięźle przedstawić swoje poglądy. A przynajmniej większość z nich.
Trudno mi jednoznacznie wskazać zwycięzcę, być może dlatego, że nikt nie potrafił połączyć merytoryki, celności argumentów i charyzmy. Gdyby jednak ktoś powiedział: albo powiesz, kto wygrał, albo zaciągniemy na Twoje nazwisko kredyt we frankach, to dałbym pierwsze miejsce Ryszardowi Petru. Kreuje się na liberalnego polityka środka, nie atakował agresywnie konkurentów, próbował nawet odbijać (swoją drogą słuszny) argument, że na jego propozycji 3x16 stracą najbiedniejsi, choć umówmy się – z roll-upem to można wykład wygłosić, a nie mówić przez kilkanaście sekund. W rundzie o uchodźcach najbardziej przekonująco wskazywał na przyczyny obecnej wędrówki ludów.
Nieoczekiwanie dobrze wypadł, moim zdaniem, Janusz Korwin-Mikke. Zwłaszcza na początku dyskusji potrafił przeskoczyć samego siebie, nie wypowiadając kontrowersyjnych bredni, jak to miewa w zwyczaju. Jego logiczna wypowiedź, pokazująca, o co tak naprawdę chodzi w sporze o uchodźców, była utrzymana w tonie, który nijak nie usprawiedliwiał późniejszego zarzutu o stosowanie „języka nienawiści”, jaki postawiła Barbara Nowacka. Był jednak w swych występach nierówny, często mało konkretny, a klaskanie pod koniec podsumowań konkurencji wyglądało groteskowo – toteż gdybym miał, pod groźbą opieki nad kotem Prezesa, wskazać drugie miejsce, wybrałbym Beatę Szydło. Liderka PiS wymieniała kolejne punkty programu, czasami lekko szturchając Ewę Kopacz. I nie dała się wpędzić w jałową dyskusję na temat zmiany relacji państwo-Kościół, mówiąc, że są ważniejsze tematy. Na tle zawodowych antyklerykałów (do których grona dołączyła ostatnio Ewa Kopacz) wyszła na siłę spokoju.
No właśnie… sporą konkurencją dla Szydło byłaby Barbara Nowacka, która jednak zbyt łatwo wchodziła w „obyczajówkę” i męczący, politpoprawny ton. Poza tym nieustanne odwoływanie się do konieczności utrzymywania dobrych relacji z Niemcami wskazywało na brak wizji samodzielnej polityki międzynarodowej. Jednak to na nią wskazałbym, gdybym – pod groźbą odśpiewania wszystkich zwrotek „Międzynarodówki” wspak – miał powiedzieć, kto wygrał w lewicowym pojedynku z Adrianem Zandbergiem. Nie rozumiem Twitterowych zachwytów nad liderem Partii Razem: wypadł przyzwoicie, jednak gdybym miał wyciągnąć esencję z jego wypowiedzi, to byłyby to wyższe i surowsze podatki oraz bardziej rozważne wydawanie pieniędzy np. na służbę zdrowia. W politycznej poprawności (jacy uchodźcy do nas pukają? Czy my jesteśmy Niemcami?) przebił nawet Nowacką. Podobało mi się wyplucie z siebie w ostatniej rundzie postulatów Razem, o które w debacie w ogóle nie pytano, takie jak np. polityka mieszkaniowa. Ale na robienie z niego czarnego konia tych wyborów jest jednak jeszcze za wcześnie – i jednocześnie za późno.
Ewa Kopacz otworzy listę przegranych. Do znudzenia straszyła końcem demokracji i państwem wyznaniowym, a tłumacząc, na czym miałby polegać platformerski jednolity podatek zaczęła się strasznie plątać – co tylko pokazało, że sama nie rozumie jego istoty. Z kolei minister gospodarki poszedł w wymienianie szczegółów swojej działalności, jednocześnie w ogóle nie przedstawił wizji, co chce robić dalej. Mógłbym uwierzyć, że kontynuować to, co robił do tej pory, jednak przedstawiciele PO i PSL nie skorzystali z okazji, by na ostatnie pytanie (o koalicje powyborcze) odpowiedzieć, że chcą dalej ze sobą współpracować. Skoro więc są tą współpracą zmęczeni, może i dobrze, że Beata Szydło zwolni ich z obowiązku dalszego rządzenia?
I na sam koniec – dwóch największych przegranych tej debaty. Zacznijmy od Pawła Kukiza: miotał się, jednak największym jego błędem było, skądinąd kulturalne, powoływanie się na przedmówców – a to JKM, a to Beatę Szydło. Skoro więc myśli dokładnie to samo, co oni w sprawach podatków, długu publicznego, czy relacji państwo-Kościół, nasuwa się pytanie, po co wybierać kopię, skoro są oryginały. W dodatku pod koniec programu dał się ponieść emocjom, zirytowany, że nikt nie pyta go o sprawy ustrojowe. Takie jak np. – tak, zgadliście – ordynacja wyborcza. Choć chyba piosenkarz nie ma się czego obawiać, bo po kiepskiej debacie prezydenckiej zdobył trzecie miejsce w wyborach, a typowany przez niektórych komentatorów na zwycięzcę dyskusji Marian Kowalski, zdobył pół procenta głosów.
Stawkę zamyka Jarosław Gugała. Dziennikarz Polsatu chyba zapomniał, że nie jest najważniejszy w studiu: jego niekończące się pytania i komentarze do odpowiedzi miały chyba pokazać, że wie, o czym mówi. Tylko kogo to obchodzi? W tej debacie znaczenie nie miały popisy erudycyjne publicystów, lecz poglądy samych kandydatów. I cel – ukazania tych poglądów – został moim zdaniem osiągnięty. Mimo usilnych prób red. Gugały.
Stefan Sękowski