Gdy na statku, który stawia czoła wysokim falom, kapitan i jego oficerowie trąbią o swoim niepokoju... współczuję pasażerom.
13.10.2015 08:15 GOSC.PL
Po przeczytaniu wpisu blogowego ks. Wojciecha Węgrzyniaka: "W sprawie kościelnych rozwodów" muszę przyznać, że zaniemówiłem.
Dobrze, że ksiądz ostrzegł, że lektura będzie niełatwa. Rzeczywiście taka była.
Ksiądz Węgrzyniak pisze o swoich "niepokojach". A mnie niepokoją właśnie te niepokoje. Jeżeli więc kogoś ten tekst zaniepokoił tak jak mnie, zapraszam do lektury tego nieco długiego komentarza.
Odnosząc się najpierw do samej zawartości, do niektórych fragmentów, przy których było mi najtrudniej.
Ks. Węgrzyniak pisze: "Pierwszy niepokój wynika z nierównego traktowania księży, sióstr zakonnych oraz małżonków. Księża i siostry chociaż ślubują/przyrzekają Bogu nie tylko do śmierci, ale i na wieki, mogą zostać zwolnieni ze swoich przyrzeczeń i zawrzeć ślub kościelny ważnie". A małżeństwo jest... nierozerwalne.
To ma być ta niesprawiedliwość. Przyznając rację, że niektórzy zbyt lekko podchodzą do kwestii zwolnienia z celibatu, co jest zasmucające, a ludzie naprawdę cierpią z powodu rozwodów - czy naprawdę tak trudno zauważyć różnicę między celibatem, który nie należy do natury sakramentu kapłaństwa, tylko jest przejawem dyscypliny Kościoła, a nierozerwalnością, która należy do natury sakramentu małżeństwa? Czy da się porównać znak zakazu wjazdu, który stoi przy drodze, do braku drogi?
Ks. Węgrzyniak pisze również o innym niepokoju: "Bóg nie może zakazać człowiekowi czegoś, co mu nie szkodzi. Nie byłby bowiem dobrym Ojcem. Bo co to za dobry Ojciec, który zabrania po to, by zabraniać. Co złego zatem jest w tym, żeby porzucona małżonka, samotnie wychowująca dziecko, której ex ma już nową kobietę a nawet może i dzieci, związała się z mężczyzną? Czy kogoś tym zgorszy? Czy komukolwiek zostanie zrobiona przez to krzywda? Owszem, może żyć samotnie, kochać małżonka nie będąc kochaną, ale czy żądanie nieodwzajemnionej miłości małżeńskiej nie jest żądaniem heroizmu, którego nie mamy prawa od nikogo wymagać? Jeśli ktoś stracił nogę, nawet z własnej winy, to czy na pewno jest lepsze, żeby siedział do śmierci na czterech literach zamiast postarać się o protezę? A my zamiast kupić mu nawet inwalidzki wózek, cały czas mówimy o tym, że człowiekowi nie wolno amputować nogi".
Kolejna niesprawiedliwość. Czy to jest odkrycie, że grzech powoduje niesprawiedliwość? Także grzech kogoś drugiego, przez którego przychodzi mi cierpieć. Taka jest właśnie natura grzechu. Czy na pewno porównanie ortopedyczne, bardzo ładne, jest tutaj na miejscu? Co powiedzieć ludziom ze wspólnoty "Sychar", którzy walczą o powrót swoich współmałżonków, bo wierzą w siłę sakramentu małżeństwa? Czy naprawdę zawsze wszystko jest pozamiatane? Pozostając przy ortopedii. Dlaczego małżeństwo, które się rozpadło, porównywać do odciętej kończyny? Czy to małżeństwo przestało istnieć? A może to jest kończyna poważnie zakażona, chora? Dlaczego proponować protezę zamiast leczenia? To, że nie mamy prawa wymagać od nikogo heroizmu, nie oznacza, że mamy mu podsuwać półśrodki. Miłosierdzie to nie proteza miłości.
Ks. Węgrzyniak pisze również: "Czwarty niepokój wynika z porównania z innymi grzechami. W tym obszarze myślę o notorycznie zdradzających współmałżonka i notorycznie postanawiających poprawę, o księżach, którzy dostają rozgrzeszenie za upijanie się alkoholem, chociaż nie postanowili pozbawić się butelek z mieszkania, oszukujących na egzaminach, którzy wyspowiadani chodzą do Komunii, chociaż biorą dalej niesłusznie stypendium, o złodziejach gospodarczych, o kłamcach medialnych, o robiących krzywdę innym i niepojednanym. Oni przychodzą do spowiedzi. Mówią, że żałują. I chodzą do Komunii. Rozwodnik przyjdzie, żałuje, ale nie dostanie rozgrzeszenia".
Czy można zło tłumaczyć innym złem? Czy naprawdę chodzi nam o porównywanie grzechów? Czy ma rację Janek, który za szybko jadąc na rowerze, zdarł sobie kolano i strasznie go boli, kiedy mówi, że ma pretensje o to, że Józka, który kradł jabłka sąsiadowi, kolano też nie boli? Zło ma po prostu różne konsekwencje, które nie zawsze da się zestawić ze sobą... Nawet jeśli to nie Janka wina, że się przewrócił, bo ktoś go popchnął, a Józek, mimo skruchy wobec właściciela sadu, nadal kradnie.
Pomijając jednak całą argumentację i naprawdę rozumiejąc cierpienie ludzi po rozwodach. Nie jestem wytrawnym teologiem, ale wydaje mi się, że znam się trochę na komunikacji. Już od dłuższego czasu zastanawiam się nad tym, co to znaczy: "opinia publiczna" w Kościele i jaką rolę w jej tworzeniu się pełnią duchowni.
Internet sprawił, że każdy może napisać wszystko i opublikować to w dowolnej formie, co z kolei może dotrzeć do nawet milionów odbiorców.
Moje wątpliwości pojawiają się w przypadku księży. Zastanawiam się, czy w ogóle istnieje taka sytuacja, w której człowiek w koloratce wypowiada się tylko we własnym imieniu. To znaczy faktycznie często tak jest, na szczęście, bo niektórzy z moich współbraci głoszą po prostu nieprawdę.
Pewnie, że trzeba umieć odróżnić fakty od komentarzy i nauczanie Kościoła od opinii o nim, i blog od ambony. Pytanie tylko, czy koloratka nie ma w sobie jednak takiej siły, która to rozróżnienie utrudnia, a niektórym nawet uniemożliwia. Dywagacje księdza na temat nauczania Kościoła to jednak nie to samo co dywagacje na temat bieżącej polityki czy innego, nawet ważnego tematu, który jest po prostu dyskusyjny. Na ile księża powinni dywagować na temat nauczania Kościoła, a na ile je umiejętnie głosić?
Czy dzielenie się swoimi wątpliwościami co do nauczania Kościoła w internecie, który ma tak ogromną siłę multiplikacji tego głosu, nie multiplikuje także tych wątpliwości? Czy ksiądz powinien publicznie dzielić się wątpliwościami, czy raczej je publicznie tłumaczyć?
Ksiądz Węgrzyniak nazywa swoje wątpliwości "niepokojami". Gdy na statku, który stawia czoła wysokim falom, kapitan i jego oficerowie trąbią o swoim niepokoju.... współczuję pasażerom.
Dobrze, że autor zaczął od przedstawienia, jak to naprawdę jest. Dziękuję!
ks. Wojciech Parfianowicz