Doczesne pożytki z wiary

Najmniej samobójstw jest tam, gdzie silna jest religijność i tradycja. Tam gdzie są one słabsze, tam więcej ludzi targa się na swe życie.

Przeczytałem właśnie na dziennik.pl, że najwyższy odsetek samobójstw notowany jest w województwach: lubuskim, warmińsko-mazurskim, świętokrzyskim, zachodniopomorskim i dolnośląskim. Według psychologa społecznego prof. Janusza Czapińskiego (o którym trudno byłoby powiedzieć, że jest dyżurnym katolikiem czy tradycjonalistą), jest to efekt niskiej religijności i braku zakorzenienia. Tezę tę wzmacnia argument, że najniższy odsetek samobójstw notowany jest w województwach o wysokiej religijności i przywiązaniu do tradycji, czyli na Podkarpaciu i w Małopolsce.

Precyzując te informacje, trzeba dodać, że nie chodzi tu o jakąkolwiek religijność i zakorzenienie w jakiejkolwiek tradycji, o religijność katolicką i zakorzenienie w tradycji, wyrastającej z katolicyzmu.

Wniosek jest dość oczywisty: wiara w Jezusa Chrystusa jest wartością nie tylko w sensie czysto duchowym (jako nadzieja na życie wieczne), ale także w całkiem doczesnym sensie społecznym. I chodzi tu zarówno o wiarę w wymiarze osobistym, jak i społecznym. Wartość ma także kultura, tworzona przez chrześcijaństwo.

Pewnie dlatego, że orędzie Jezusa to - całkiem dosłownie - dobra nowina, przekaz na wskroś pozytywny o tym, że jesteśmy kochani. Kochani przez Najwyższego. Że nie ma takiego miejsca na ziemi, z którego nie można byłoby wystartować do nieba. Że choćby czyjeś grzechy były jak szkarłat czerwone, nad śnieg wybieleją. Że Jezus daje pokój, jakiego świata dać nie może. Chrześcijaństwo to - jak pisał Paul Evdokimov - marsz życia przez cmentarze świata. Wszystkie ludzkie nadzieje w końcu zawodzą – nie są w stanie przetrwać próby śmierci. Jezus nie uniknął śmierci, ale ją pokonał. Zmartwychwstał. Dał tym samym sygnał nam, którzy bywamy miażdżeni cierpieniem, że nie powinniśmy definitywnie upadać na duchu, bo ostatecznie czeka nas zwycięstwo.

Z drugiej strony, ten, kto próbuje wyrwać z serc Polaków wiarę w Jezusa i usunąć z naszej ziemi ślady kultury chrześcijańskiej, robi złą robotę, także w wymiarze czysto doczesnym. Mamy nieraz do czynienia z zarzutami, że Kościoła jest zbyt wiele w przestrzeni publicznej. Tymczasem - z punktu widzenia społecznego - sensowniejszy byłby zarzut przeciwny. Marzy mi się, by znaleźli się raczej tacy politycy, którzy krytykowaliby Kościół za to, że jest nie dość ewangeliczny, a przez to nie dość mocno się stara wychowywać prawych, pracowitych i przedsiębiorczych obywateli. Że nie dość intensywnie umacnia fundamenty demokracji, których ona sama nie jest w stanie sobie zapewnić.

W najlepszym interesie całego społeczeństwa - a więc także w interesie tych, którzy to społeczeństwo wybrało na swych przywódców - jest to, aby chrześcijaństwo było obecne w życiu publicznym i by była to obecność jak najwyższej jakości. (Nie chodzi, rzecz jasna, o bezpośrednie sprawowania władzy przez duchownych). Jeśli wiara w Jezusa będzie głębiej wnikać w ludzkie serca i owocować, to mniej ludzi będzie popełniać samobójstwa. Rodzice będą lepiej wychowywać dzieci, dzięki czemu będzie można zaoszczędzić sporo pieniędzy, zamiast wydawać je na zwalczanie patologii. Obywatele będą bardziej angażować się społecznie. Będą uczciwiej płacić podatki itd.

Na koniec pytanie do tych, którzy starają się wyrugować chrześcijaństwo z życia publicznego: naprawdę wierzycie, że opisane wyższej dobro społeczne uda się osiągnąć, karczując wiarę, seksualizując dzieci i legalizując marihuanę?

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Jarosław Dudała

Jarosław Dudała

Redaktor serwisu internetowego gosc.pl

Dziennikarz, z wykształcenia prawnik, były korespondent Katolickiej Agencji Informacyjnej w Katowicach. Współpracował m.in. z Radiem Watykańskim i Telewizją Polską. Od roku 2006 r. pracuje w „Gościu Niedzielnym”. Jego obszar specjalizacji to problemy z pogranicza prawa i bioetyki. Autor reportaży o doświadczeniach religijnych.

Kontakt:
jaroslaw.dudala@gosc.pl
Więcej artykułów Jarosława Dudały