Ustawa o uzgodnieniu płci nie przeszła. Za to, prawdopodobnie, przejdzie wielu jej rzeczników - do innych zajęć.
09.10.2015 15:03 GOSC.PL
Sejm nie zajmie się wetem prezydenta do ustawy o uzgodnieniu płci (według niej możliwa byłaby nawet wielokrotna „zmiana płci” za pomocą zmiany danych w dowodzie osobistym). A nie zajmie się, bo nie wyznaczono sprawozdawcy, bo nie przyjęto sprawozdania, bo to ostatnie posiedzenie Sejmu, bo część posłów opuściła już gmach parlamentu, bo coś tam. Nieważne. Ważne, że ta ustawa nie przejdzie. I choć władze PO odgrażają się, że zajmą się tą sprawą w następnej kadencji, to, no cóż, jakby to powiedzieć… Może tak: Kształt Sejmu następnej kadencji prawdopodobnie nie spełni oczekiwań Platformy Obywatelskiej. A stanie się tak w dużej mierze dlatego, że Polacy wreszcie zrozumieli, na czym polega ta gra – mianowicie na wiecznym udawaniu przez PO partii wszystkich, takich jakby pobożnych ateistów, którzy łączą to, czego łączyć nie wolno.
Partia, która deklarowała wierność wartościom chrześcijańskim, potrafiła jednocześnie głosować za najbardziej nieludzkimi ustawami (np. za utrzymaniem kłamliwego „kompromisu aborcyjnego” albo za genderową konwencją). Donald Tusk utrzymywał ten kłamliwy balans w stopniu genialnym, a wyrazem tego balansu była obecność w rządzie z jednej strony Gowina, potem Biernackiego, a z drugiej strony wojowniczek genderu Kozłowskiej-Rajewicz, potem Fuszary. Ewa Kopacz nie była już taka finezyjna: Biernacki poleciał, Fuszara została.
Większość społeczeństwa jednak nie zwraca uwagi na takie szczegóły. Mało też kto sprawdza, jak tam który kiedyś głosował. A nawet gdy wielu to sprawdzi, może to być dolegliwe tylko na krótką metę – potem ludzie zapominają o paskudnym dorobku wielu posłów i wybierają ich ponownie. Ale ustawa o uzgodnieniu płci to, dzięki wetu prezydenta, krótka meta. Gdyby głosowanie nad tą ustawą (bardzo niepopularną społecznie) się odbyło, to po dwóch tygodniach, jakie dzielą nas od wyborów, ludzie mogliby jeszcze pamiętać, który to konkretnie poseł nam chciał wysmażyć takie paskudztwo. Więc, najwyraźniej, władze klubu uznały, że lepiej będzie nie głosować. Bo nawet gdyby udało się obalić weto prezydenta i przepchnąć ustawę, to nie dałoby się do wyborów usunąć smrodu, jaki jeszcze ciągnąłby się za kandydatami-sprawcami. Władze wybrały więc, z dwojga złego, zapaszek hipokryzji, który stał się dostrzegalny dzięki prezydentowi.
Tak więc VII kadencja Sejmu RP kończy się, de facto, porażką partii władzy i zwycięstwem głowy państwa. Niebawem dowiemy się, na ile doceniamy nową szansę, jaka się przed nami otwiera.
Franciszek Kucharczak