Z brytyjskim historykiem Normanem Daviesem o żołnierzach Andersa, o tym, dlaczego generał wyprowadził armię ze Związku Sowieckiego, dlaczego zignorował rozkaz rządu polskiego w Londynie, czy był antysemitą i jakie były losy żołnierzy Andersa po zakończeniu wojny rozmawia Edward Kabiesz.
Jak to możliwe, że mimo strat w czasie walk, pod koniec wojny w II Korpusie w Korpusie znalazło się więcej żołnierzy niż na początku?
Kiedy II Korpus dopłynął z Egiptu do Włoch było w nim 55 tysięcy żołnierzy. W maju 1945 roku w jego szeregach znalazło się około 100 tysięcy. Czyli ponad 40 tysięcy więcej. Na początku, kiedy Korpus przybył do Włoch, generałowie alianccy pytali Andersa skąd weźmie uzupełnienia. Odpowiedział, że „moje rezerwy są po drugiej stronie frontu”, czyli Polacy przymusowo wcieleni do Wehrmachtu. Anders od początku wiedział, że tak będzie. Korpus poniósł duże straty na szlaku bojowym, ale więcej żołnierzy umarło w ZSRR niż w bitwach.
Nadszedł koniec wojny. Jaki był los żołnierzy armii Andersa?
Politycy w Wielkiej Brytanii mieli rożne zdania co do dalszych losów tych żołnierzy. Nasze Ministerstwo Spraw Zagranicznych było niechętne w stosunku do Polaków i uległe wobec Moskwy. Natomiast wojsko i angielscy dowódcy bardzo szanowali, cenili i lubili Andersa. Bronili go przed atakami sowieckiej propagandy. Rząd brytyjski najpierw próbował wysłać tych Polaków z powrotem do Polski. Wystosował nawet głupi apel, że jest obowiązkiem każdego polskiego żołnierza wrócić do domu. Ale armia Andersa w znacznej mierze pochodziła przecież z kresów. Była to większość. A kresy były już w ZSRR. Dokąd mieli więc wracać? Mogli wrócić do Polski, ale dobrze wiedzieli jak będą traktowani. Z tej masy wróciło tylko 14 tysięcy żołnierzy. Niechętnie podchodziły do Polaków związki zawodowe w trosce o miliony zdemobilizowanych angielskich żołnierzy, którzy po wojnie szukali pracy. Ostatecznie stworzono takie dwuletnie obowiązkowe obozy dla Polaków, które miały im pomóc w przystosowaniu się do życia w Wielkiej Brytanii. Mieszkali w obozach po żołnierzach amerykańskich i kanadyjskich, którzy już wyjechali więc obozy były puste.
Jakie warunki panowały w tych obozach?
Warunki był spartańskie, ale przebywającym w nim Polakom zapewniano całkowite utrzymanie. Po początkowych wahaniach, kiedy zapadła już decyzja, całe to przedsięwzięcie zostało bardzo dobrze zorganizowane. Oczywiście początki były trudne. Sędzia, którego poznałem w Oxfordzie, nie mógł pracować w swoim zawodzie. Pracował w fabryce, później w księgarni, a później był bibliotekarzem na Wydziale Prawa Uniwersytetu Oxfordzkiego. Myślę, że był to udany program przesiedleńczy. Prowadzono kursy językowe, zawodowe, szkoły, bo wielu Polaków nie miało wykształcenia ani zawodu. Wielu z nich zrobiło kursy rolnicze, pracowali na wsi. Ci, którzy chcieli się kształcić mogli uczyć się na Uniwersytecie Polskim na Obczyźnie. Wielu pokończyło studia. Program dotyczył nie tylko żołnierzy Andersa, ale również Maczka czy innych polskich jednostek. To było około 250 tysięcy ludzi, z których wielu emigrowało później do Australii, Kanady, czy USA. To był wielki wysiłek państwa brytyjskiego. Natomiast oficerowie, którzy służyli formalnie pod komenda brytyjską otrzymywali dobre emerytury wojskowe. Takie jak Brytyjczycy. Takich świadczeń nie otrzymywali powstańcy warszawscy, bo AK nie było formalnie częścią armii brytyjskiej.