Z brytyjskim historykiem Normanem Daviesem o żołnierzach Andersa, o tym, dlaczego generał wyprowadził armię ze Związku Sowieckiego, dlaczego zignorował rozkaz rządu polskiego w Londynie, czy był antysemitą i jakie były losy żołnierzy Andersa po zakończeniu wojny rozmawia Edward Kabiesz.
Czy Anders był antysemitą i nie chciał przyjmować Żydów do swojej armii?
Oczywiście, że nie był. Każdy z nas, zajmujących się tym tematem, w oczach różnych ludzi jest antysemitą. Zasadą Andersa było stworzenie armii obywatelskiej. Czyli tak jak to było przed wrześniem 1939 roku, każdy obywatel Rzeczpospolitej miał obowiązek być żołnierzem. Pochodzenie, etniczność się nie liczyła. Sam Anders miał skomplikowane pochodzenie. Generał, dokładnie tak jak Piłsudski w swoich Legionach, przyjmował do armii Polaków, Litwinów, Żydów, Ukraińców, Białorusinów czy innych. Żydzi dezerterowali, ale to sprawa skomplikowana. Na tym tle powstał poważny konflikt. Powstające Wojsko Polskie na terenach ZSRS praktycznie znajdowało się pod „opieką” NKWD. Mieli dopilnować m.in., by do armii Andersa nie przyjmować Litwinów, Żydów, Ukraińców, Białorusinów czy innych. W ZSRS w każdym paszporcie znajdowała się rubryka dotycząca narodowości. Było ich 70. Według NKWD tylko osoba mająca narodowość polską mogła wejść do armii. Czyli źródłem tego konfliktu byli Sowieci, a nie Anders.
Jednak Żydzi masowo dezerterowali?
O antysemityzmie w armii Andersa mówią syjoniści, którzy w swoją ideologię wbudowali nieustający polski antysemityzm. Największa grupa Żydów mieszkała przed wojną na wschodzie, na terenach historycznie polskich. Syjoniści, żeby stworzyć państwo w Palestynie, musieli przekonać tych właśnie Żydów w Polsce, by tam przyjechali. To był dla nich priorytet. Dlatego też od początku mówili o polskim antysemityzmie i o tym, że życie Żydów w Polsce jest nie do zniesienia. Do dziś bez przerwy mówią o polskim antysemityzmie. W tym temacie nie ma z nimi dyskusji. W ich oczach Anders jako polski generał musiał być antysemitą. Przecież Begin, który przeszedł przez gułag i został przyjęty do armii Andersa, napisał w swoim pamiętniku, że armia nie przyjęła Żydów. Sam sobie zaprzecza. To jakiś kompletny nonsens. W tej armii liczącej około 80 tysięcy, znalazło się 5 tysięcy Żydów. Przecież to ogromna grupa. Bardzo duża ich grupa weszła jeszcze na samym początku, w Buzułuku. Prof. Henryk Markiewicz, znany literaturoznawca też pisał, że nie dostał się do armii Andersa przez pochodzenie. To nieprawda. Anders robił wszystko, by przyjmować wszystkich obywateli polskich niezależnie od narodowości. Anders był człowiekiem otwartym, kontynuował w tej sprawię linię Piłsudskiego.
Z pana książki wynika, że polskie dowództwo przechodziło nad dezercjami Żydów w Palestynie do porządku dziennego i to wbrew opinii brytyjskich władz.
Do Wojska Polskiego dostało się wielu, jak np. Begin, radykalnych syjonistów. Skąd się tam wzięli? Przypuszczam, że to była akcja z ich strony, by otworzyć sobie drogę do Palestyny. W swoich pamiętnikach piszą otwarcie, że od początku nie mieli zamiaru walczyć dalej. Dezercje w Palestynie odbywały się bez zezwolenia, ponieważ Palestyna znajdowała się pod zarządem Brytyjczyków, którzy kazali je ukrócić. Syjonistyczni terroryści mordowali przecież ich żołnierzy, organizowali zamachy. Kazali Andersowi wyłapać dezerterów. Generał napisał o tym do rządu w Londynie. Przyszła odpowiedź „nic nie robić”. Anders wtedy powiedział, że skoro dla żydowskich żołnierzy walka o swoje państwo jest najważniejsza, to niech idą. Więc polskie dowództwo przymykało na dezercje oczy. Dochodziło do śmiesznych sytuacji, kiedy żołnierz żydowski informował kolegów, że następnego dnia będzie dezerterował.
Czy wszyscy Żydzi zdezerterowali?
Nie, duża grupa została w wojsku. W Palestynie z Korpusu uciekło prawie 3 tysiące Żydów. Wśród Żydów również były podziały. Do końca został główny rabin, Pinkas Rosengarten, a w zasadzie także Żydzi religijni. Bundyści i Żydzi ortodoksyjni raczej nie lubili syjonistów.
Do Iranu razem z wojskiem trafiła ogromna liczba cywili, w tym dzieci.
W Iranie zmarło wielu żołnierzy, jak i cywilów i dzieci. Byli to ludzie osłabieni warunkami, w jakich musieli żyć w ZSRS, podatni na choroby, nie przyzwyczajeni do tamtejszego klimatu. Połowa pasażerów statków, która tam przypłynęła, to byli ludzi chorzy, o krok od śmierci. Okazało się, że owoce i jedzenie, które zaraz po przybyciu oferowano im już na plażach, nie posłużyło osłabionym organizmom. Szczególnie duża śmiertelność panowała wśród dzieci. To była wielka tragedia. W porcie Pahlewi znajduje się największy cmentarz polski.
Jakie plany mieli wobec nich alianci, przede wszystkim Brytyjczycy?
Latem 1943 roku stało się jasne, że Niemcy nie są w stanie zagrozić polom naftowym Baku ani na Bliskim Wschodzie. Przed aliantami stanęło pytanie, co z tymi Polakami robić. Armia Andersa została przemieszczona do Iraku, gdzie nastąpiła jej wielka reorganizacja. Nastąpiło połączenie z Brygadą Karpacką. Otrzymała zmodernizowane uzbrojenie, ciężarówki, czołgi. Aleksander Topolski w swoich wspomnieniach pisze, że w Iraku mieli warunki wprost luksusowe. Zapytałem go kiedyś, co było takie dobre. Odpowiedział, że czyste ubikacje. Właśnie tam żołnierze wrócili do zdrowia i nabrali sił.
Czym był ten III Korpus, o którym pan wspomniał wcześniej?
To było prawie 30 tysięcy żołnierzy, którzy nie wyjechali do Włoch z II Korpusem. Zostali w Palestynie i Egipcie. Był to personel szpitali wojskowych, administracja, junacy, jednostki, które przechodziły szkolenie.
Czy armia Andersa brała udział w walkach na Bliskim Wschodzie?
Nie. Wcześniej w walkach brała udział Brygada Karpacka. Alianci potrzebowali Polaków do wzmocnienia sił w czasie prowadzonej przez siebie ofensywy we Włoszech.
Jaki był udział Polaków w walkach na froncie zachodnim? O Monte Cassino słyszeli wszyscy.
Szanuję pamięć bohaterów spod Monte Cassino, ale Polacy chyba nie do końca zdają sobie sprawę, że ta bitwa była częścią wielkiej ofensywy alianckiej. Wzięło w niej udział 20 dywizji, w tym trzy polskie. Polacy mieli najtrudniejsze zadanie, ale to była wspólna akcja. W tym roku byłem w maju na Monte Cassino razem z fotografem. Tam spotkałem Nowozelandczyków, w tym jednego młodego Maorysa, którego dziadek walczył obok Polaków. Był tam też arcybiskup Wesoły, który do Andersa trafił po ucieczce z Wehrmachtu. To zdjęcie, które znalazło się w mojej książce, wiele mówi. Polacy nie byli tam sami, a inne jednostki poniosły również ogromne straty. Anders po Monte Cassino zdobył uznanie dowódców alianckich, a Brytyjczycy oddali mu cały wschodni front włoski. Natomiast Ankona to było już całkowicie polskie zwycięstwo w tym sensie, że Brytyjczycy oddali mu pod komendę również swoje jednostki To nie sprowadzało się do zdobycia jednego miasta, ale to była bardzo wielka krwawa ofensywa. To był również sukces polskiego sztabu, w sensie planowania i dowodzenia. Uważam, że za mało o tym się mówi. W sensie strategicznym ta kampania miała większe znaczenie niż Monte Cassino. Trzeba mówić o obu tych bitwach. Przed Monte Cassino Polacy byli jakimiś przybyszami nie wiadomo skąd, zastanawiano się czy dadzą sobie radę. Po Monte Cassino zdobyli uznanie i w nagrodę oddano im cały front.