Na brzegu spotkaliśmy dwie wolontariuszki z Izraela. Bez wytchnienia pomagają w pierwszym zetknięciu dzieci z lądem, dla których to często ogromny stres. Mokre, zapłakane, przekazywane z rąk do rąk w trakcie nawet kilkugodzinnej przeprawy w deszczu. Najpierw odbierają je od rodzin w pontonach, później szybko badają, sprawdzając tętno i temperaturę. Starają się wymienić ubrania i okryć folią termiczną.
Do brzegu dobijają kolejne łodzie. W ewakuującym się tłumie zauważyłem sinego i zapłakanego mężczyznę - nie wyglądał dobrze, płacząc podawał dzieci wolontariuszom. Zsunął się z krawędzi łodzi do wody, potknął się. Szybko przeprowadzono go na brzeg i położono na kamieniach. Widok płaczącej nad nim czwórki małych dzieci całkowicie mnie rozbił. Przyznam, że przez kilka chwil ciężko mi było skoncentrować się na fotografowaniu. Byli tak spanikowani, że nie wiedzieli, jak mu zdjąć kapok. Szybko do sytuacji wkroczyła izraelska wolontariuszka, rozpięła kamizelkę i sprawdziła tętno - facet doznał wstrząsu i wyziębienia.
Dla mnie stało się coś wyjątkowo symbolicznego, coś, co ciężko wyjaśnić - jest to chwila, w której człowiek odzyskuje wiarę w ludzi i czuje nawet w tak skomplikowanych wydarzeniach rękę Boga. Nad słabnącym Arabem, klęczy wolontariuszka z Izraela. Uspokaja go. Na jej szyi wisi krzyżyk. Chwilami tuż nad jego twarzą. Wyjątkowy moment, który na długo utkwi mi w pamięci - na mokrych kamieniach greckiej plaży spotkały się trzy światy. Tutaj zdały egzamin.
Mężczyzna wraca do sił, przytula zapłakanych synów… Jego roztrzęsiona żona dziękuje Izraelkom - rodzina powoli znika w zamieszaniu. Zatrzymałem się, patrzę na Maćka, fotoreportera, który tutaj ze mną przyjechał, był mocno poruszony - staliśmy chwilę w ciszy. Kolejny ponton dobija, wolontariuszki już odbierają dzieci.