Decyzja Niemiec o przywróceniu kontroli na granicach to dowód, że trzeba porozumienia państw UE ws. kryzysu migracyjnego - oświadczyła KE. Jej szef Jean-Claude Juncker rozmawiał z przywódcami państw Europy Wschodniej, aby przekonać ich do przyjęcia uchodźców.
Juncker przez całą niedzielę dzwonił do przywódców państw członkowskich będących sceptycznie nastawionych do przyjmowania określonych przez KE kwot uchodźców.
Rozmowy te mają przygotować poniedziałkowe spotkanie ministrów spraw wewnętrznych UE, którzy będą omawiać propozycje rozlokowania w państwach UE w sumie 160 tys. osób. Do niedzielnego wieczoru Juncker dzwonił do premierów Słowacji, Łotwy, Czech, Węgier, Rumunii, a także kanclerz Niemiec Angeli Merkel.
W poniedziałek rano Juncker ma rozmawiać na ten temat również z premier Ewą Kopacz.
Z kanclerz Merkel szef KE rozmawiał o decyzji niemieckiego rządu ws. czasowego przywrócenia kontroli na granicach. Według niedzielnego oświadczenia niemieckich władz punktem ciężkości kontroli będzie początkowo granica południowa z Austrią. To przez nią do Niemiec dociera w ostatnim czasie zmasowana fala uchodźców.
Komisja Europejska w oświadczeniu w tej sprawie podkreśliła, że na pierwszy rzut oka decyzja wydaje się zgodna z przepisami unijnymi. Tymczasowe przywrócenie kontroli na granicach pomiędzy państwami będącymi w strefie jest przewidziane w kodeksie granicznych Schengen. Może to nastąpić w sytuacji kryzysowej.
Komisja zapowiedziała, że będzie monitorować proporcjonalność działań podejmowanych przez Niemcy i informować o nich Parlament Europejski i Radę, która reprezentuje państwa członkowskie. "Celem naszych działań musi być zapewnienie powrotu do otwartych granic między państwami członkowskimi tak szybko, jak to możliwe" - zadeklarowała KE.
W oświadczeniu uznano, że decyzja Niemiec zwraca uwagę na pilną potrzebę porozumienia państw członkowskich ws. propozycji KE dotyczących kryzysu migracyjnego. Sam Juncker po rozmowie z Merkel napisał na Twitterze: "Zgodziliśmy się, aby utrzymać granice otwarte pomiędzy państwami członkowskimi UE; potrzebujemy więcej Europy i solidarności w zarządzaniu kryzysem migracyjnym".
Z informacji uzyskanych przez PAP ze źródła unijnego wynika, że szef KE przekonywał przywódców, z którymi rozmawiał, do przyjęcia u siebie części ze 160 tys. uchodźców, których rozmieszczenia chce Komisja.
Rozmówca PAP podkreślił, że KE nie nalega już na mechanizm automatycznego podziału osób szukających azylu pomiędzy państwa UE. Właśnie do tego elementu propozycji KE z największym sceptycyzmem odnosili się polscy politycy. Brukseli zależy teraz, żeby ministrowie spraw wewnętrznych podjęli decyzję umożliwiającą podział 160 tys. uchodźców bez przegłosowywania (w Radzie do podjęcia decyzji wystarczy większość kwalifikowana) i zmuszania do tego niektórych państw.
Relacjonując argumenty, jakich wobec przywódców państw Europy Środkowo-Wschodniej używa szef KE, rozmówca PAP wskazał, że powtarza on, iż w pewnym momencie każdy z krajów UE potrzebuje solidarności z innymi, czy chodzi o środki budżetowe, czy o podejście do sprawy konfliktu na Ukrainie, czy tak jak teraz uchodźców.
Szef gabinetu Junckera Martin Selmayr ostrzegł na Twitterze, że wolny przepływ osób w ramach strefy Schengen będzie zagrożony, jeśli państwa członkowskie nie będą szybko i solidarnie pracować w celu rozwiązania kryzysu migracyjnego.
Przewodniczący Rady Europejskiej Donald Tusk zapowiedział w piątek, że jeśli ministrowie spraw wewnętrznych państw UE nie uzgodnią w poniedziałek działań w sprawie kryzysu migracyjnego, to zwoła pilny szczyt przywódców unijnych.
KE proponuje obowiązkowe kwoty podziału, wyliczone dla poszczególnych państw unijnych; do Polski miałoby trafić ok. 12 tys. uchodźców.
Część krajów sprzeciwia się jednak narzucaniu z góry kwot uchodźców i chce dobrowolnego systemu. Do tej pory najmocniej protestowały państwa Grupy Wyszehradzkiej: Polska, Węgry, Czechy i Słowacja.