Jeśli komuś jest "obojętne", kto zamieszka w naszym domu, ten prawdopodobnie nie lubi naszego domu.
11.09.2015 11:31 GOSC.PL
„Byłem przybyszem, a nie przyjęliście Mnie” – zarzuci Pan Jezus tym, którzy nie przyjmują wędrowców. Oczywiście – przyjmować potrzebujących trzeba. Ale jak na razie, to my nie zbłąkanych wędrowców w Polsce widzimy, tylko ideologów lewicowego słuszniactwa, którzy tym fragmentem Ewangelii walą po głowach tych, co nie pałają entuzjazmem do multi-kulti. Kto chociażby na podstawie doświadczeń innych państw wyraża obawy przed niekontrolowaną polityką imigracyjną, jest nazwany rasistą, który roztacza fetor ksenofobii i egoizmu. Doszło do tego, że w rozprowadzanym przez wydawcę „Wyborczej” dzienniku „Metro” napisali: „Ratusz nie pozwolił na sobotnią manifestację nazistów przeciw uchodźcom”. Jak widać już nawet nie porównanie do nazistów, lecz wprost nazwanie kogoś nazistą nie przeszkadza środowiskom jedynie słusznym, jeśli tylko ten ktoś nie podziela ich wizji.
Wątpliwe, żeby migranci, nawet jeśli ich przyślą nam do Polski z unijnego rozdzielnika, zechcieli u nas zostać. Nawet ci Syryjczycy, którzy zostali przyjęci i otoczeni opieką, coraz częściej znikają, po czym dzwonią z Niemiec czy innej Anglii, dziękując za miły pobyt w Polsce. Być może więc całe deliberacje nad imigrantami w Polsce okażą się jałową dyskusją, bo Polska ostatecznie i tak ostatecznie okaże się dla nich krajem tranzytowym.
Jest jednak coś podejrzanego w bezkrytycznym entuzjazmie lewicowców wobec przyjmowania wszystkich jak leci. To zastanawiające, że ci ludzie, którzy często domagają się prawa do nieprzyjmowania własnych dzieci, gdy komuś nie pasują (ba! nawet do ich zabijania!), nagle chcą przyjmować ludzi zupełnie nieznanych, bez względu na ich poglądy, religię i sposób życia.
Można jednak przypuszczać, dlaczego ludzie „postępu” tak palą się do przyjmowania ludzi „bez względu na religię”: oni po prostu nie lubią chrześcijan. Jest im „wszystko jedno”, bo migracja ludzi z Azji lub Afryki północnej daje nadzieję, że niewielu wśród nich będzie wyznawców Chrystusa. Przemieszanie nas z muzułmanami, hinduistami czy kim tam jeszcze, po prostu im się podoba, bo nic ich tak nie wścieka jak dominacja tożsamości chrześcijańskiej. Ci ludzie chętnie przyjmą – świadomie bądź nie – każdego, kto przynajmniej statystyką osłabi chrześcijaństwo.
Jasne, że ludziom trzeba pomagać, jasne, że gdy ktoś ucieka przed śmiercią, mamy święty obowiązek udzielić mu schronienia. Ale czym innym jest przyjęcie i pomoc, a czym innym uczynienie kogoś domownikiem z prawem do przestawiania nam mebli i ustalania jadłospisu.
Jeśli komuś jest obojętne, czy zaleją nas muzułmanie czy chrześcijanie, znaczy to tyle, że akurat jemu to jest obojętne, bo ma, w najlepszym razie, obojętny stosunek do chrześcijaństwa. Tylko że z czasem wszyscy – również on – poczują różnicę. Warto pamiętać, że takie rejony jak Turcja czy Afryka północna były kiedyś kwitnącymi prowincjami chrześcijańskimi. To, że teraz nimi nie są, od wieków w radykalny sposób wpływa na życie mieszkańców tych regionów – od ustroju politycznego po sprawy duchowe.
Akurat przypada rocznica tego wydarzenia, gdy muzułmańscy migranci zostali wyproszeni spod Wiednia. Czy to było obojętne wydarzenie? Można gadać co się chce, ale gdyby to oni wyprosili wiedeńczyków, dziś wszystko byłoby inaczej. Może ktoś uważa, że lepiej. Ale ja uważam, że nie.
Franciszek Kucharczak