Rodzinny dramat trwa w Pruchniku na Podkarpaciu.
Historia toczy się od kwietnia, gdy ośmioro rodzeństwa zostało odebranych rodzicom. Starsze trafiły do dwóch, różnych domów dziecka, a najmłodsza 2-letnia dziewczynka do rodziny zastępczej. Przed Sądem Rejonowym w Jarosławiu odbyło się już kilka rozpraw w tej sprawie. Na 29 października została wyznaczona kolejna. Przeciągająca się rozłąka na pewno nie pomaga rodzinie, zwłaszcza dzieciom.
Urzędnicy z kolei tłumaczą, że dla nich również takie sytuacje są bardzo trudne. A w tej konkretnej nie mieli wówczas wyjścia. Powód tak radykalnej interwencji? Złe warunki mieszkalne, bardzo niskie dochody rodziców i problemy ze zdrowiem matki. – Pracowaliśmy z tą rodziną od dawna i robiliśmy wszystko, co w naszej mocy. Rodzina jest związana emocjonalne, ale niestety jest niewydolna wychowawczo – tłumaczy kierownicza Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej Zofia Wałczyńska w regionalnym dzienniku „Nowiny”.
W pomoc prawną rodzinie zaangażował się Instytut Ordo Iuris. – Warunki są bardzo skromne. Brak łazienki przy tylu domownikach jest dotkliwy. Ale to nie są powody, dla których należałoby podejmować tak drastyczne kroki – ocenia radca prawny Wojciech Kaszałowicz, który nieodpłatnie reprezentuje rodzinę. Tym bardziej, że rodzina nie zostanie pozostawiona sama sobie. Burmistrz Pruchnika zadeklarował, że jeśli sąd podejmie decyzję o powrocie dzieci do domu, gmina pomoże w polepszeniu warunków.
Podczas ostatniej rozprawy w Jarosławiu grupka osób protestowała przeciwko drastycznemu ingerowaniu w rodzinę, tłumaczą, że dobra dzieciom to nie przynosi. Apeluje, żeby okazać serce i pomóc, a wprowadzać tam strach i jeszcze większe nerwy. Sprawa jest skomplikowana. Jak dowiadujemy się od mieszkańców Pruchnika, urzędnicy z opieki społecznej rzeczywiście stawali na wysokości zadania. Pomagali tej rodzinie i wszystko jakoś toczyło się do przodu. Kryzysem, który zapoczątkował dramat była choroba maki. Po tym fakcie pojawiły się informacje, że dzieci się zaniedbane i niedożywione, a efektów udzielanej pomocy materialnej nie widać.
Rodzice rozpaczają i nie wyobrażają sobie, żeby mogli stracić dzieci. Tym bardziej, że jest na to szansa. W. Kaszałowicz nie wyklucza, że do czasu kolejnej rozprawy, dzieci mogą już wrócić do rodziców.
Lokalne władze deklarują pomoc. Sąd nie ma więc na co czekać, bo w takich przypadkach czas nie leczy ran. A przypomnijmy, że sprawa toczy się od kwietnia (sic!) Ponadto, skandalicznie brzmi informacja iż rodzice spotykają się z utrudnieniami w widzeniu najmłodszego, 2-letniego dziecka, przebywającego obecnie w rodzinie zastępczej.
Mariusz Majewski