Zamieszkał „kawał w bok od szosy głównej”. Stamtąd widać wszystko wyraźniej. Od lat nasłuchuję, co ma do powiedzenia Jan Krzysztof Kelus, facet, który nie tylko śpiewał: „czerwony Radom pamiętam siny jak zbite paŁką ludzkie plecy”, ale też pakował manatki, by pomagać ludziom zaszczutym przez komunę.
Skłamałbym, gdybym powiedział, że wychowałem się na jego piosenkach. Gdy ze zdezelowanego magnetofonu dobiegały z pokoju rodziców zniekształcone przez wielokrotne kopiowanie słowa: „Dostaliśmy od historii i oddamy komuś w spadku czas wystąpień i protestów, czas wydarzeń i wypadków”, miałem kilka lat. Potem odkryłem Kelusa. Zachwyciłem się jego piosenkami. Ascetycznością, surowością wykonania, przenikającymi na wskroś tekstami. Twórczością, która nikogo nie kopiowała, nie działała wedle mechanizmu Ctrl + C, Ctrl + V. Kilkukrotnie „połknąłem” wywiad rzekę, jaki z Janem Krzysztofem Kelusem przeprowadził Wojciech Staszewski. Chłonąłem książkę „Był raz dobry świat”, zafascynowany wolnością, jaka biła z tej opowieści. Podobał mi się ten wolny duch. To „szlajanie się” po Polsce, żeglowanie po Mazurach (Kelus zna je jak własną kieszeń), wypady w Tatry. I fascynująca opowieść o „ciotce historii”, która przypałętała się po drodze. Podobało mi się to, że opowiadając o trudnych wyborach, których dokonywał, za wszelką cenę unikał patosu.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Marcin Jakimowicz