Życie zaczyna się pod biegunem

- Mayday, mayday, mayday! - dramatyczny komunikat z jachtu „JOIN US” dotarł do norweskich służb. Na pokładzie uczestnicy rejsu już od kilkudziesięciu minut ratowali przyjaciela.

Pracujący pod biegunem naukowcy też uważają, że warto ustalić sobie porządek dnia, żeby się nie przemęczyć i prowadzić w miarę stabilny tryb życia. – Latem do stacji docierają wycieczki turystyczne, co też utrudnia pracę badaczom – opowiadają członkowie „Boreasza”. – My byliśmy pierwszymi gośćmi w tym sezonie – uśmiecha się Dariusz. – Po całym roku spędzonym na stacji tylko w swoim towarzystwie cieszyli się z nowych twarzy i z tego, że mogą pogadać z kimś innym, niż tylko ze sobą. Przywieźliśmy im nowalijki: pomidory, ogórki, kapustę – dodaje Piotr.

– Właściwie to przywieźliśmy im wódkę i kiełbasę suchą krakowską – prostuje Marcin. – Dopiero kiedy wyciągnęliśmy pomidory i majonez, oczy im rozbłysły i z wdzięczności podarowali nam całą zgrzewkę... papieru toaletowego. Świeże warzywa to na biegunie towar zdecydowanie deficytowy. Naukowcy potwierdzają, że po kilku miesiącach pobytu w stacji w ich snach pojawiają się jędrne, czerwone pomidory, zielone ogórki…

– Dwa razy w roku przypływa z Polski statek z zaopatrzeniem – opowiada Piotr. – Tak się złożyło, że przypłynęliśmy na wyspę przed nim. Mieszkańcy stacji byli wyposzczeni, a my przywieźliśmy im to, za czym tęsknili. Gdybyśmy ich odwiedzili po dostawie, pewnie w nosie mieliby nasze pomidory – śmieją się żeglarze.

Miś ze złamaną szczęką

Surowość krajobrazów, z jaką zetknęli się podróżnicy, zafascynowała ich. – Odnosiło się wrażenie nieskazitelnej czystości panującej dookoła – opowiada Marcin. Z zawodu jest grafikiem, projektantem. Z tego tytułu ma szczególną wrażliwość na kolory. – Zawsze myślałam, że lód jest przeźroczysty – przyznaje. – Lodowce na Spitsbergenie mają w sobie wszystkie kolory tęczy: od pastelowej zieleni, poprzez błękity, do czerwieni. To zabarwienie zależy od stopnia natlenienia lodu: im więcej tlenu, tym kolor jest bardziej niebieski. Kiedy zaczyna się utleniać, jego barwa zmienia się w zielony, seledynowy, aż do białego. Poza tym kiedy lodowiec „szedł”, niósł przed sobą ziemię. W zależności od tego, co było w tej glebie, taką barwę też przybierał.

Mężczyźni przyznają, że bywało niebezpiecznie. Każde zejście na brzeg wiązało się z przestrzeganiem ściśle określonej procedury. Nie można tak po prostu zeskoczyć z łodzi i pójść, dokąd się chce. – Musieliśmy za każdym razem czekać, aż pojawi się ktoś z bronią, kto będzie nas asekurował w drodze – opowiadają. – Każdy z mieszkańców posiada broń. Także naukowcy w Hornsundzie przeszli szkolenie z posługiwania się nią. Trzeba mieć oczy dookoła głowy, żeby zwyczajnie nie zostać zjedzonym przez niedźwiedzia polarnego. Te jedne z największych drapieżników na świecie potrafią zabić człowieka jednym uderzeniem łapy. Są ciekawskie i bardzo wytrzymałe. Przemierzają wiele kilometrów za nieznanymi śladami nart, skutera i tak dalej. Od późnej jesieni do wiosny, wraz z dryfującym lodem, docierają w rejon Hornsundu. Przy stacji badawczej widuje się nawet do 200 niedźwiedzi polarnych rocznie. Budynki mieszkalne są w specjalny sposób zabezpieczane przed drapieżnikami. Okna są zakryte drutami kolczastymi, w deskach tkwią gwoździe, co uniemożliwia niedźwiedziowi dostać się do środka, pożreć cenne zapasy żywności i wyrządzić poważne szkody czy wręcz rozwalić drewniany budynek.

« 1 2 3 »
oceń artykuł Pobieranie..
TAGI:

Aleksandra Pietryga