Handel narządami zabijanych ludzi – to jedna z tych rzeczy, która powinna wywołać skandal i zmusić do działania. I wywołała, choć trudno jeszcze ocenić, jakie będą jego skutki.
Banalne zło, które tak przenikliwie przed wieloma laty opisała Hannah Arendt, ma obecnie oblicze pracowników Planned Parenthood. Dr Deborah Nucatola – która między jednym a drugim łykiem wina i przegryzieniem sałatki opowiada, jak trzeba miażdżyć ludzkie ciała, by uzyskać możliwie najlepsze dla kupca organy z zabijanych dzieci nienarodzonych, czy dopytuje, narządami z jak rozwiniętych osób kupiec byłby zainteresowany – jest zwyczajna w swoim postępowaniu, zachowuje się jak setki, a może tysiące normalnych biznesmenów podczas biznesowego lunchu czy spotkania. Jest skupiona na potrzebach klienta, próbuje je zaspokoić. I tylko niechęć do podawania cen za usługi sprawia, że cień niepokoju o legalność postępowania może wkraść się do umysłu oglądającego zapis jej rozmów. Jednak dopiero gdy uświadomimy sobie, że rozmowa dotyczy handlu ludzkimi organami, które są pobierane w trakcie aborcji (niekiedy od żywych dzieci, które specjalnie abortowano tak, by dobić je po wyjściu z łona matek i korzystnie sprzedać ich narządy), dociera do nas, że to spotkanie ze zwyczajnym biznesowym lunchem miało mniej więcej tyle wspólnego, ile praca Adolfa Eichmanna ze zwyczajną logistyką. I być może właśnie z powodu tego kontrastu: normalności zachowania i zbrodniczości działania śledztwo przeprowadzone przez Centrum na rzecz Postępu Medycznego wywołało aż takie wrażenie i skłoniło biernych zazwyczaj w kwestiach aborcyjnych republikańskich polityków do postulatu odebrania Planned Parenthood dofinansowania z budżetu federalnego.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Tomasz P. Terlikowski