Podróż samochodem ze wschodu Polski. Najpierw 34 stopnie Celsjusza w cieniu. Pierwsza godzina drogi – przed upałem ratuje klimatyzacja. Dzieciaki pomęczone i śpią.
Ale z minuty na minutę pogoda się zmienia. I nie ma złudzeń: coraz bliżej do posępnie wyglądającej, czarnej i zniechęcającej chmury. Innej drogi nie ma. Trzeba wjechać. Kropi. Coś dwie minuty. I z kropienia aura wchodzi w fazę dzikiej burzy z piorunami. Nagle. Ani cofnąć się nie da, ani skręcić, ani schronić. Zwolnić można maksymalnie i mieć nadzieję, że zaraz „się wypada”. Po godzinie wiadomo, że się nie wypadało. I że chyba ta burza to też podróżniczka. Podróżuje tą samą trasą szybkiego ruchu.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Agata Puścikowska