Nie tylko spacerował po linie, wdrapywał się na drzewa i miewał prorocze sny. Przeżył wiele zamachów na swoje życie, jego działalność wielokrotnie była torpedowana. Doprowadzał do furii masonów z Turynu.
Niezwykłe są notatki opisujące pierwszą Mszę, jaką w tym kościele odprawiał ks. Bosco: „Wielkie wzruszenie. Nie mniej niż 15 razy zatrzymywał się przejęty silnym wzruszeniem i wśród łez. Ksiądz Viglietti, który mu usługiwał, musiał mu przypominać, że trzeba dalej odprawiać. Gdy się potem oddalał od ołtarza, rozczulony tłum cisnął się do niego, całując paramenty i ręce, i szedł za nim do zakrystii. Proszono go o błogosławieństwo. »Tak, tak, błogosławię« i rozpłakał się. Ksiądz Viglietti potem zapytał, co spowodowało tak wielkie wzruszenie. Odpowiedział: »Stanęła mi przed oczyma scena, kiedy jako dziesięciolatek widziałem mamę i braci, jak kwestionowali prawdziwość snu. Wtedy Matka Boża mi powiedziała: W swoim czasie wszystko zrozumiesz. Zdaje się, że rozumiem«”.
– Był wydawcą książek katolickich. Wydawał lektury dla młodzieży napisane prostym, przystępnym językiem – przypomina ks. Wąsowicz. – Założył czasopismo salezjańskie (wychodzi do dziś jako „Don Bosco”). Był wielkim apologetą. Walczył z modernizmem. Był bezgranicznie wierny Kościołowi. Ksiądz Bosco prezentował bardzo prosty program: wierności ortodoksyjnej nauce Kościoła. Dlatego przeciwnicy reagowali na niego z taką furią. Był wielkim sługą papiestwa. Podkreślał to na każdym kroku. A to w XIX-wiecznej jednoczącej się Italii działało na wielu ludzi jak płachta na byka. Głosił otwarcie naukę Kościoła w niezwykle trudnych warunkach politycznych. Wszechobecne były postawy antyklerykalne, wrogie papiestwu. Dla masonów, których mocno piętnował, był wrogiem numer jeden. Z jednej strony podkreślał, że Kościół nie może pozwolić na to, by wikłano go w jakąś jedną określoną partię czy wizerunek polityczny, a z drugiej często zalecał katolikom czynne angażowanie się w życie polityczne. Był twardy. Zakładał zakony, gdy liberalna władza zamykała wiele kościelnych placówek. Udało mu się zjednać wiele serc ludzi początkowo nieprzychylnych Kościołowi.
Spotykały go częste szykany. Na przykład ze strony masonerii, którą namiętnie zwalczał. Nie mogli strawić jego płomiennych kazań dotyczących papiestwa. Choć my – salezjanie nie składamy jak jezuici ślubu wierności papieżowi, ks. Bosco wpoił nam mocno: „Macie stawać w obronie ojca świętego. Zawsze i w każdych warunkach”.
Ona zwycięży!
Za początek jego apostolstwa wśród młodych uznaje się 8 grudnia 1841 roku. To nieprzypadkowo święto Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny, której Bosco poświęcił całe życie. Czuł się otoczony murem Jej modlitw – opowiadali najbliżsi współpracownicy. – Pamiętajmy, że w 1854 r. ogłoszono dogmat o niepokalanym poczęciu – opowiada ks. Wąsowicz. – To było niezwykle kontestowane przez świat wydarzenie. A dla katolików żyjących w świecie zapoczątkowanym przez rewolucję francuską Niepokalana jawiła się jako wielki znak zwycięstwa i nadziei. Katolicy wiedzieli, że to „Ta, która depcze głowę węża”. Ksiądz Bosco odwoływał się często do niezwykłej bitwy pod Lepanto, która zatrzymała armadę turecką, do wydarzeń, gdy papież wzywał cały chrześcijański świat do wielkiego szturmu do nieba.
– Bosco był obiektem wielu ataków: przeżył kilkanaście zamachów na swoje życie, jego działalność wielokrotnie była monitorowana przez tajną policję, niektórzy kapłani, którzy gorszyli się jego działalnością, próbowali zamknąć go w szpitalu dla psychicznie chorych – podsumowuje ks. Przemysław Kawecki. – Miał wiele powodów, aby się załamać, ale ciągle powtarzał: „Niech cię nic nie niepokoi. Odwagi – idziemy dalej!”.
Marcin Jakimowicz