Sama, a jednak nie sama

W życiu wiele razy odczułam bardzo mocno Opiekę Bożą. Opowiem o ostatnim przypadku z końca maja. Piszę o przypadku, choć wiem, że w życiu nie ma przypadków. Tym razem było podobnie - przeżyłam namacalną fizycznie Opiekę Boga i Matki Bożej.

 Dużo jeżdżę na rowerze. Jeżdżę sama albo z mężem, którego wiele lat temu "zaraziłam" taką formą relaksu i odpoczynku. Jednak kiedy mąż jest w pracy, wtedy wyruszam sama, choć tak naprawdę... nie sama. Kiedyś na modlitwie poprosiłam Jezusa, aby zawsze rowerem jechał ze mną, aby mi towarzyszył. I wierzę, że tak właśnie jest - że jeździmy razem po najbliższej okolicy a czasami bardzo daleko. Zazwyczaj biorę do ręki różaniec, modlę się na różańcu i sobie razem tak jedziemy.

Była sobota, majowe popołudnie. Jechałam dość szybko. Nagle, chcąc się zatrzymać, gwałtownie zahamowałam hamulcem przy kierownicy. Rower stanął dęba i, mimo próby ratunku, z impetem runęłam na jezdnię, na asfalt. Poleciałam na asfalt i na ramę roweru, silnie uderzając kolanami, łokciami, klatką piersiową. Bardzo się przestraszyłam. To był silny i bolesny upadek. Koleżanka (pielęgniarka), będąc blisko i widząc moje uderzenie, prędko ruszyła mi na pomoc. Myślała, że się mocno połamałam. Tak to z boku wygladało. Ja też się tego spodziewałam. Tymczasem chwilę poleżałam i... sama się podniosłam. Popatrzyłam najpierw na spodnie - spodziewałam się wielkich dziur na kolanach i krwawych śladów z rozbitych kolan. Nic. Ani śladu krwi, nawet najmniejszej dziurki na spodniach na kolanach. Obejrzałam łokcie. To samo. Aha, żebra. Czułam, że tylko troszeczkę  mnie pobolewa w klatce, gdzie są żebra. Ale tylko troszeczkę. Nic poza tym. Nie mogłyśmy razem uwierzyć, że przy takim silnym uderzeniu na asfalt nic mi się nie stało. Gdy już doszłam do siebie, zobaczyłam, że ściskam mocno różaniec. Nie wypadł mi z ręki. Pocałowałam krzyżyk. Koleżanka-pielęgniarka kręciła głową z niedowierzaniem. Co było dalej? Wsiadłam na rower jak gdyby nigdy nic i pojechałam do kościoła na wieczorową Mszę św.

Ktoś może powiedzieć: przypadek. Może i przypadek, że się nie połamałam, ale dla mnie to mały wielki cud. Wiem, że to twarde miękkie lądowanie zawdzięczam Bogu i Matce Bożej. Oni jechali ze mną - przecież tak się kiedyś umówiliśmy, że Jezus i Jego Matka będą jeździli rowerem ze mną.

Chwała Panu!

Ania

« 1 »
TAGI: