Siostra Montini prawie się nie odzywa. Żeby lepiej słyszeć, co mówi On.
Patrząc na nią, można się tylko domyślać, jak słodkie słyszy słowa. „Ja dla Was, wy dla mnie” – to miłosne wezwanie przyjęła za treść życia jak inne mniszki wstępujące za klauzurę klasztoru kamedułek w Złoczewie. Jest ich osiemnaście, w wieku od 23 do 82 lat. Grube mury klasztoru pw. Podwyższenia Krzyża Świętego stoją już cztery wieki, ale co to jest wobec wiecznego istnienia Stwórcy? Siostra Montini mieszka tu od 45 lat, ale ten czas też minął jej jak jedna chwilka. Dostała swoje imię od przeoryszy ze względu na stojącego wtedy na czele Kościoła papieża Pawła VI. W szafie skromnej celi, gdzie stoją też łóżko, stół i krzesło, ma pięć habitów. Trzy z obłóczyn i ślubów, i jeszcze dwa do zmiany, bo są takie bielutkie i szybko się brudzą, jak ludzkie sumienia. Pod nimi nosi szkaplerz, a na głowie czarny welon, który przypina szpilkami do tzw. czółka, kontrolując w lusterku, by nie ukłuć się w skroń. – Kiedyś siostry nie miały lusterek, a welony zakrywały im twarze prawie do ust, żeby tylko mogły przyjąć Eucharystię – opowiada. – Nasz zakon kamedułów założył św. Romuald, w którego życiu pewna jest jedynie data śmierci – rok 1027. To on położył akcent na życie pustelnicze w surowych warunkach, oderwanie od świata, milczenie, pokutę, samotność. Ważne, by trwać w takim umartwieniu tylko samemu z Panem Bogiem. Dlatego, że jesteśmy całe dla Niego, to ta pokuta nie wydaje się taka ciężka, ale wręcz radosna.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Barbara Gruszka-Zych