Skrzydło samolotu wydaje się zahaczać o dachy namiotów. Wzdłuż pasa koczuje kilkadziesiąt tysięcy uchodźców. Na dachu lotniska strzelcy wyborowi, a na płycie opancerzone oenzetowskie samochody. Między nimi bawią się dzieci i spacerują ludzie. Witamy w Bangui – stolicy kraju z trudem podnoszącego się z zapaści!.
Obcisłe dżinsy, kolorowa koszula i modny makijaż. Uważnie przyglądam się mej towarzyszce podróży, gdy opowiada o tym, jak trzy lata temu opuszczała Republikę Środkowoafrykańską. – Uciekliśmy przed okrutną przemocą, która sprowokowała jeszcze większą biedę. Gdy weszli arabscy rebelianci z Seleki, zaczęły się mordy i palenie domów, kilka moich przyjaciółek zgwałcono – mówi Chantal. Uciekała z pięciorgiem dzieci, z których najmłodsze miało zaledwie trzy latka. By dotrzeć do Kamerunu, przez kilkanaście dni przedzierali się przez busz. Stamtąd udało im się wyjechać do Francji. Otrzymali status uchodźców. – Mieszkamy na peryferiach Paryża, oboje z mężem pracujemy, nie jest łatwo, ale przynajmniej jest bezpiecznie, dzieci mogą się uczyć – wyznaje. Dla rodzeństwa, które pozostało w Bangui, jest symbolem spełnionych marzeń Środkowoafrykańczyków o normalnym życiu. – Przyjeżdżamy, bo moje dzieci muszą znać swe korzenie. Najmłodszy syn pamięta jedynie czerwony piasek i zapach przygotowywanego przez babcię manioku – mówi. Uśmiechnięty sześciolatek dopytuje: – Mama mówiła, że u dziadków nie ma prądu i wody, więc gdzie będę mył zęby? Gdy wlatujemy nad teren RŚA, rozlega się komunikat, by nie robić zdjęć. Kraj jest w stanie wojny. Widać jedynie niekończący się dywan z konarów drzew. Nagle Chantal pokazuje miasteczko odcinające się od zieleni ceglastą barwą domów. – Tam pomnaża się bogactwo, a zwykli ludzie żyją w biedzie – mówi, wymieniając jednym tchem: złoto, diamenty, uran, koltan i ropę. Właśnie te bogactwa są u korzeni trwającej rebelii. Mieszkańcy nic z nich nie mają, ich wartość znają za to kolejni rządzący i międzynarodowe koncerny. Paradoksem jest to, że kraj, którego ziemia kryje tak nieprzeciętne skarby, znajduje się na samym końcu indeksu grupującego państwa świata pod względem ludzkiego rozwoju. – Źle jest od lat, ale takiej zapaści nie pamiętam – mówi ks. Marek Muszyński pracujący w tym kraju ponad ćwierć wieku. – Bez pociągnięcia winnych do odpowiedzialności i powszechnego rozbrojenia nic się nie zmieni – dodaje misjonarz, który przeżył już trzy zamachy stanu i niejedną wojnę. Życie w obozie kwitnie Po wyjściu z samolotu przechodzimy obowiązkową kontrolę epidemiologiczną. Sceny widziane dotąd w telewizji stają się realne. Białe fartuchy pielęgniarzy i ich czujne spojrzenie na przystawiany do czoła termometr. Po wyjściu z lotniska zatapiam się w trudnej codzienności kraju: uzbrojeni żołnierze różnych formacji, masa żebrzących dzieci i kolejne namioty uchodźców. Ta scena powtarzać się będzie z różną intensywnością wszędzie. Szacuje się, że co czwarty Środkowoafrykańczyk został zmuszony do opuszczenia domu. Wielu uciekło za granicę, a znaczna część z pół miliona wewnętrznych uchodźców nie ma po prostu do czego wracać. Przepychamy się przez miasto. Wzdłuż głównej ulicy szkielety opustoszałych straganów. Dojeżdżamy do tzw. Km 5, czyli miejsca, które kiedyś było dzielnicą muzułmańską, kwitnącą handlem.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Beata Zajączkowska