Korupcja, bezrobocie, rozdęty aparat państwowy, szara strefa i słabe warunki dla biznesu - Bośnia i Hercegowina (BiH) ma niewiele do zaoferowania swym młodym obywatelom. Marzą o emigracji i 20 lat po zakończeniu wojny obawiają się wybuchu nowego konfliktu.
"Większość studentów chciałaby wyemigrować, najchętniej do Austrii lub Niemiec. Tutaj nie widzimy dla siebie przyszłości" - mówi PAP 20-letni student z Sarajewa, Diego. W BiH bezrobocie przekracza 44 proc., a wśród młodych sięga 67 proc. Według OECD od 2000 roku BiH opuszcza średnio 15-20 tys. obywateli.
"Nawet jeśli uda się znaleźć pracę w kraju, zarobki są tu bardzo niskie, a warunki słabe" - tłumaczy chłopak. W Bośni średnia płaca wynosi ok. 400 euro. Tyle zarabia mama Diego, sekretarka w firmie transportowej, która wkrótce zostanie sprywatyzowana. "Ale jej wypłaty są nieregularne. Pensję dostaje raz na dwa-trzy miesiące" - skarży się 20-latek.
Walce z bezrobociem nie sprzyjają wysokie koszty pracy - pracodawcy na składki muszą przeznaczać 68 proc. wynagrodzenia. Hamuje to rozwój firm i napędza szarą strefę. "Pracuje u mnie ok. 40 osób. Ostatnia rzecz, którą chciałbym teraz zrobić, to zatrudnić kogoś nowego" - przyznaje przedsiębiorca i twórca portalu dla osób szukających pracy posao.ba Edin Mehić.
Władze przygotowują reformę rynku pracy, której celem jest uelastycznienie warunków zatrudnienia - informuje doradca premiera federacji muzułmańsko-chorwackiej Goran Miraszczić. Reformie sprzeciwiają się związki zawodowe, głównie te zrzeszające urzędników.
Bez reform krajowi grozić mogą kolejne protesty społeczne, przypominające te, które wybuchły w lutym ub.r. - uważa Miraszczić. Były to największe niepokoje od zakończenia wojny w 1995 r. Protestowano przeciwko bezrobociu, klasie politycznej i korupcji.
Biznesmen Mehić ubolewa, że mimo wysokich składek obywatele nie odczuwają korzyści z tego systemu społecznego. Środki nie trafiają do najbardziej potrzebujących. Pieniądze dostają przede wszystkim weterani wojennych. "System opiera się na prawach, a nie potrzebach" - mówi.
Według Mehicia w BiH liczba biznesmenów jest relatywnie najniższa w Europie. "W kraju, w którym wszystkie dzieciaki chcą pracować w budżetówce, czuję się samotny, będąc przedsiębiorcą" - żartuje.
Wyjaśnia, że posada w budżetówce jest marzeniem trzech czwartych młodych ludzi. Tylko 25 proc. rozważa zatrudnienie w prywatnych firmach.
W sektorze publicznym w muzułmańsko-chorwackiej części BiH zatrudniony jest co czwarty pracujący. Utrata takiej posady jest prawie niemożliwa, gdyż prawo pracy chroni pracowników - dodaje Mehić. Na wypłatę pensji urzędników przeznaczonych jest aż 40 proc. budżetu.
Lejla Ibranović z organizacji walczącej z korupcją Transparency International dodaje, że "wszystkie stanowiska w firmach państwowych są polityczne". "Tworzą się sieci patronackie mające na celu kontrolę instytucji" - mówi.
"Od lat BiH jest w czołówce krajów z najwyższym poziomem korupcji. Występują tu jej najbardziej niebezpieczne odmiany, czyli korupcja polityczna, co ma wielki wpływ na rozwój społeczno-gospodarczy" - mówi.
"BiH nie wykazuje żadnych oznak funkcjonującego, stabilnego państwa. Elity polityczna są bardzo skorumpowane i zainteresowane jedynie krótkowzrocznymi działaniami, dbaniem o interesy oligarchów i utrzymaniem status quo" - tłumaczy. Jak dodaje, media są kontrolowane przez partie polityczne, a te postrzegane jako najbardziej skorumpowana część społeczeństwa.
80-90 proc. obywateli uważa, że władze nie próbują zwalczać korupcji lub że wysiłki te są niewystarczające - informuje Ibranović.
Korupcja, którą ułatwia rozbudowany aparat państwowy, sięga nawet uczelni - opowiada Diego. "Nasza profesor ekonomii domaga się łapówek. Jeśli nie bierze się u niej korepetycji, zdanie egzaminu jest niemożliwe" - ubolewa i mówi, że z tego powodu rozważa zmianę kierunku studiów.
Jednak Mehić uważa, że są pewne powody do optymizmu. "Sytuacja się zmienia, ale powoli" - mówi. Nagrania ze skorumpowanymi urzędnikami umieszczane są na Facebooku lub YouTube. "Dzięki mediom społecznościowym policjanci boją się przyjmować łapówki" - mówi.
Do problemów społeczno-gospodarczych, z którymi boryka się młode bałkańskie państwo, unijni dyplomaci pracujący w Sarajewie dodają fakt, że na Bośni nadal ciąży jej wojenna historia. W kraju wciąż utrzymują się podziały etniczne, a wysiłki na rzecz pojednania są niewystarczające.
20 lat po zakończeniu wojny i układzie z Dayton, który oprócz pokoju dał Bośni i Hercegowinie podział na dwie autonomiczne "jednostki państwowe": Republikę Serbską i federację muzułmańsko-chorwacką oraz skomplikowany system władzy hamujący rozwój, w Sarajewie słychać głosy, że konflikt na tle etnicznym może wybuchnąć na nowo.
"Ten kraj wciąż określa jego historia. To zamrożony konflikt. Wiele kwestii nie zostało rozwiązanych w Dayton" - mówi unijny ambasador w Sarajewie Lars-Gunnar Wigemark.
W szkołach dzieci nadal uczą się trzech różnych wersji historii, a podziały etniczne są podstawą uprawiania polityki - mówi ok. 30-letnia pracowniczka galerii z Sarajewa, gdzie prezentowana jest wystawa fotograficzna na temat ludobójstwa w Srebrenicy, podczas którego siły bośniackich Serbów wymordowały ponad 7 tys. muzułmańskich mężczyzn i chłopców. W lipcu przypada 20. rocznica tych wydarzeń.
"Niektórzy boją się, że znów wybuchnie wojna. Są sfrustrowani z powodu złej sytuacji gospodarczej, rośnie nienawiść. Wiele osób mówi, że atmosfera jest podobna do tej, która panowała przed początkiem wojny na Bałkanach. Czuć w powietrzu, że to się może znowu stać" - przyznaje w Diego.
"Chociaż wojna skończyła się 20 lat temu, ludzie wciąż sobie nie ufają, a przecież powinniśmy być przyjaciółmi" - dodaje.