Andrzej Duda jest człowiekiem średniowiecza. I to, proszę Państwa, jest komplement.
12.06.2015 12:05 GOSC.PL
„Wiem, że wielu ludzi modliło się za tę kampanię i za mnie. I ogromnie za to dziękuję. Kandydat był dobrze omodlony” – mówił prezydent-elekt na spotkaniu z polskimi misjonarzami.
Takie słowa, w połączeniu ze słynnym „uratowaniem hostii”, stały się dla bezradnego wyraźnie zaplecza „intelektualnego” Lemingradu kolejną okazją do wyśmiewania „średniowiecznych” ciągotek nowego prezydenta. I że to jednak konklawe było, a nie wybory, jak skwitował jeden z czołowych bystrzaków.
Mnich Andrzej, najwyraźniej nieświadomy swojej „ciemnoty”, brnie jeszcze dalej: „Niektórzy mnie atakują, że chodzę do kościoła, modlę się... Tak, modlę się. Modliłem się przed kampanią, modliłem się w trakcie kampanii, modlę się również teraz. Ja nikogo do modlitwy nie zmuszam, ale też bardzo proszę, żeby nikt mi jej nie zabraniał”.
Rozumiem, że takie deklaracje bolą. Z prostego powodu: dawno już czołowy polski polityk nie deklarował swojej wiary i nie uczestniczył w praktykach religijnych w taki sposób, że na pierwszy rzut oka wygląda to na autentyk. Dopóki było to elementem teatru, zagrywki politycznej – w porządku. Byle nie pachniało średniowieczem, czyli... normalnością.
– Dzisiaj żyjemy w rzeczywistości bardzo silnego rozdziału polityki, władzy, Kościoła, religii, wiary. W średniowieczu coś takiego nie istniało, wszystko było ściśle ze sobą połączone – mówił mi tydzień temu o. Tomasz Gałuszka OP (cała rozmowa „Ale średniowiecze!” w nowym numerze GN). – Ta rodzina, wspólnota, jedno ciało, które miało dwa ramiona: świeckie i duchowne. I w tej rodzinie mogli się tłuc, mogli się nawet zabijać, ale generalnie była to jedna rodzina – dodaje o. Gałuszka.
Faktem jest, że akurat zerwanie sojuszu tronu z ołtarzem – w takim sensie, że władza duchowna mianuje świecką i odwrotnie – okazało się dla chrześcijaństwa błogosławieństwem. Ale już przeciwstawienie sobie tych dwóch rzeczywistości – skutkuje dziś prawdziwą schizofrenią osób pełniących funkcje publiczne. Schizofrenią, od której wolny okazał się Andrzej Duda.
– Rozdzielenie tych sfer nagle doprowadziło do absurdalnych momentów, że dla Pana Boga jest bardzo ściśle zarezerwowany czas w niedzielę np. od 12.00 do 12.45. Poza tym jest życie, smutna rzeczywistość, która sprawia, że życie duchowe stało się czymś nadzwyczajnym, niecodziennym. Sferę Boga wprowadzono do działki nadzwyczajności, gdzie zachowujemy się w sposób dziwny, robimy pewne czynności, a potem spuszczamy powietrze i wracamy do „życia”. Życie duchowe w średniowieczu można by streścić w jednym słowie: normalność. Życie z Bogiem jest życiem normalnym. A dla nas ta sfera jest jakaś nadzwyczajna, w której człowiek się dusi, sztywnieje – mówi dominikanin.
Okazuje się zatem, że mamy prezydenta o mentalności średniowiecznej. Czyli normalnej.
„Przesadziliście z tym zachwytem nad Dudą”, usłyszałem tuż po wyborach od jednego ze znajomych, komentującego okładkę GN. W domyśle: to, że się modli, przyznaje do wiary, jeszcze niczego nie gwarantuje. No pewnie, że nie gwarantuje. Nie oznacza też, że nasz „zachwyt” jest bezwarunkowy. I że nie będziemy patrzeć mu na ręce. To zresztą nie o „zachwyt” żaden chodzi. Ludzie po prostu zwyczajnie cieszą się, że na czele państwa staje człowiek, który - niczego się nie wstydząc i nie wypierając - sam też wstydu nie przyniesie. Dlaczego nie cieszyć się z normalności?
A że normalność to dziś „średniowiecze”? Ojciec Gałuszka: – Pierwszeństwo Boga sprawiało, że ludzie średniowiecza układali sobie wszystko we właściwej kolejności. Możemy się oburzać na średniowiecznych, że opuszczali sobie krew, że nasz XIII-wieczny dominikanin Mikołaj z Polski okładał Leszka Czarnego żabami, żeby wzbudzić u niego potencję, by ten mógł mieć dziecko – możemy się śmiać z tych metod, ale zanim się pośmiejemy, to spójrzmy na witraże, na sztukę, architekturę, muzykę, na umysł, na porządek, na pamięć… My nie dorastamy w wielu kwestiach do tych ludzi.
Jacek Dziedzina