Problemem zachodniej Europy nie jest dziś imigracja, ale islam.
Tydzień temu w Parlamencie Europejskim odbyła się debata o przymusowych małżeństwach kobiet. Komisja Europejska udawała, że chodzi o misję cywilizacyjną (przepraszam, nie misję cywilizacyjną oczywiście, ale praw człowieka) w Jemenie czy Somalii. Ale ton debaty nieszczególnie świadczył o wrażliwości i odpowiedzialności społecznej jej inicjatorów. Problem wykorzystano głównie do forsowania ratyfikacji konwencji „antyprzemocowej”. Była minister Agnieszka Kozłowska-Rajewicz mogła się pochwalić, że Polska już grzecznie spełniła ten kolejny wymóg poprawności politycznej. Konwencją wymachiwano jak ideologiczną tarczą głównie po to, by zasłonić się przed rzeczywistością. Bo o takich praktycznych zaleceniach konwencji jak badanie społecznych przesłanek przymusowego wydawania dziewcząt za mąż – nikt nie mówił. Realne problemy mijano dużym łukiem i nie bez powodu. W Europie bowiem nie brakuje tej formy przemocy, ale nie tam, gdzie mieliby je ochotę tropić promotorzy „antyprzemocowej” konwencji. Dramat przymusowych małżeństw dziewcząt w żaden sposób nie dotyczy katolickich krajów, które ostatnio najmocniej stanęły w obronie naturalnego ustroju rodziny – Chorwacji i Słowacji. Jest natomiast bardzo żywy w „wielokulturowych” Niemczech. Przymusowe małżeństwa dziewcząt, wydawanych nierzadko za dużo starszych mężczyzn albo za cudzoziemców to po prostu jeden z aspektów coraz silniejszego europejskiego islamu. Nie jest to pierwsza prawda, o której – jak pisał Józef Mackiewicz – „nie trzeba głośno mówić”. Bo w przeciwnym wypadku należałoby w ogóle zapytać o polityczną i społeczną dynamikę muzułmańskiej imigracji w Europie: czy ci, którzy nie potrafią szanować woli własnych córek – będą szanować wolę narodów, do których się sprowadzili.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Marek Jurek