Najbliższe tygodnie pokażą, jak będzie wyglądało faktyczne przekazanie władzy w Polsce. Nie to, odświętne w Wilanowie.
29.05.2015 12:13 GOSC.PL
W publicystycznym skrócie rzecz ujmując Andrzej Duda zostaje prezydentem trzy razy. Najpierw, gdy PKW oficjalnie ogłasza jego wygraną. Potem, gdy w Wilanowie uroczyście wręczane jest mu zaświadczenie o wyborze. Ale tak naprawdę dopiero 6 sierpnia, gdy oficjalnie obejmie urząd głowy państwa. Kim jest do tego czasu Andrzej Duda? Co się prezydentowi należy, a co można i należy od niego wymagać?
Odpowiadając krótko: wymagać trzeba wszystko, nie należy się nic. Media już w tym tygodniu pełne były spekulacji na temat tego, dlaczego A. Duda nie wykorzystał szansy, jaką mogło być środowe spotkanie elekta z prezydentem Ukrainy (który zresztą do Warszawy na finał Ligi Europy nie przyjechał). Rosną oczekiwania na temat tego, co zrobi, co powie, jakie podróże będzie odbywał przed zaprzysiężeniem. Każde zdanie z wywiadu, każdy gest już ma swój gatunkowy ciężar.
Warto zatem tak bardzo przyziemnie zapytać, jak będzie w tym czasie funkcjonować „ekipa elekta”, za czyje pieniądze i pod jakim adresem. Bo tak patrząc w papiery, od 1 czerwca Andrzej Duda jest bezpartyjny i bezrobotny. Ten stan dotyczy także jego biura, sekretariatu, najbliższych współpracowników. Tak być nie musiało, gdyby marszałek Radosław Sikorski wstrzymał się z postanowieniem o wygaszeniu mandatu eurodeputowanego dotąd spoczywającego w kieszeni prezydenta elekta. Wstrzymał się nawet nie do końca lipca, wystarczyło kilka dni.
Sikorski zrobił to już we wtorek, nie czekając nie tylko na oficjalną uroczystość w Wilanowie, ale nawet na decyzję Sądu Najwyższego o ważności wyborów. Tłumaczył się, że zgodnie z polskim kodeksem wyborczym o utracie mandatu przez eurodeputowanego marszałek „niezwłocznie” zawiadamia przewodniczącego Parlamentu Europejskiego. Znaczy poniedziałek po piątkowym wręczeniu zaświadczenia o wyborze oznaczałby już niedopuszczalną zwłokę. Chwała Bogu, że mamy marszałka tak rygorystycznie trzymającego się litery prawa.
W praktyce poniedziałek (to już czerwiec) oznaczałby danie prezydentowi elektowi niezbędnych kilku tygodni na faktyczne wygaszenie swego biura i cywilizowane warunki prowadzenia niezbędnej pracy państwowej. Tym bardziej, że przewodniczący PE wcale nie przebierał nogami w tej kwestii.
Ponieważ nie powstała ogólnoeuropejska ordynacja wyborcza do PE, kwestie wygaszania mandatu regulują przepisy krajowe. Gdyby to od urzędników z Brukseli zależało, pewnie mandat byłby ważny aż do zaprzysiężenia prezydenta. Ponieważ decyzja leżała w rękach marszałka polskiego Sejmu, ten skwapliwie skorzystał z okazji, by politycznemu przeciwnikowi utrudnić życie. Mała rzecz, a jak cieszy…
Oczywiście nie należy liczyć się z jakimś powszechnym oburzeniem w tej sprawie. Raczej z komentarzami w rodzaju „na biednego nie trafiło”, albo „miał z czego odłożyć”. (Dla jasności: Andrzejowi Dudzie nie będzie przysługiwała ani emerytura, ani odprawa, na którą z reguły mogą liczyć eurodeputowani, bo obejmuje inny urząd publiczny). Ale tu nie chodzi o prywatne konta prezydenta elekta i jego współpracowników, ale warunki pracy, jakie dostaje urzędnik mający najsilniejszy mandat od wyborców. Że o klasie i stylu pana marszałka przez grzeczność nie wspomnę.
Najbliższe tygodnie pokażą, jak będzie wyglądało faktyczne przekazanie władzy w Polsce. Nie to, odświętne w Wilanowie, czy 6 sierpnia w trakcie zaprzysiężenia, ale to praktyczne, związane z ciągłością władzy i płynnym przejmowaniem obowiązków głowy państwa. Polityków poznaje się także po tym, jak odchodzą.
Piotr Legutko