Zesłanie Ducha Świętego przesądziło o zwycięstwie Andrzeja Dudy w wyborach prezydenckich.
Trzy miesiące temu Tomasz Lis twierdził, że wyniki wyborów są już znane, nie wiadomo tylko, „jak zwycięzca wygra oraz jak pokonani przegrają”. Znany jasnowidz i krzewiciel pozytywnych emocji pisał wprost: „Wybory prezydenckie w roku 2015 wygrał Bronisław Komorowski”. Martwił się jedynie, że pasywna postawa hegemona może narazić na szwank jego prestiż i niepotrzebnie wydłużyć męki skazańców, którzy ośmielili się rzucić mu wyzwanie. W komentarzu podkreślał, że druga tura byłaby dla władcy „porażką, oczywistą w sytuacji, gdy wiadomo, że jego pragnieniem jest zwycięstwo w turze pierwszej”. Wprawdzie „w drugiej turze Komorowski nie spotkałby się z żadnym politycznym gigantem, ale z praktykantem z PiS, wyciągniętym jak królik z cylindra przez prezesa Kaczyńskiego”, jednak „już sam wyścig z Dudą umniejszałby Komorowskiego”.
Jeszcze sugestywniej wypowiedział się na ten sam temat Adam Michnik: „No to mnie się zdaje, że jeżeli tu się nie stanie coś takiego, co ja nie jestem w stanie przewidzieć – że Bronisław Komorowski po pijanemu na pasach przejedzie niepełnosprawną zakonnicę w ciąży – no to oczywiście, że będzie prezydentem!”. Podobnie zresztą swoją dominację postrzegał chyba sam imperator, skoro na jego oficjalnym profilu na Twitterze można było przeczytać następującą refleksję o postawie kontrkandydatów: „Ktoś, kto idzie do wyborów, wiedząc, że nie wygra, jest nie w porządku wobec wyborców”.
Przez pół roku armia chroniących system III RP dziennikarzy, celebrytów, politologów, socjologów, polityków koalicji rządzącej i innych proroków usiłowała nas przekonać, że kandydat PiS nie ma najmniejszych szans na zwycięstwo. „Krzyczeli, żeśmy stumanieni, nie wierząc nam, że chcieć – to móc”. A jednak Andrzej Duda, niesiony wolą narodu, wytrzymał to ciśnienie i wygrał. Został wybrany na prezydenta Rzeczypospolitej mimo nagonki w głównych mediach, która w ostatnich dniach przed drugą turą zdecydowanie przekroczyła standardy rosyjskie i białoruskie; zatriumfował na przekór sztucznie rozbudzanej nienawiści do PiS i wbrew sceptycyzmowi części własnego środowiska.
Co zadecydowało o tym niewyobrażalnym sukcesie? Z pewnością świetnie prowadzona kampania wyborcza, odwaga cywilna kandydata, jego wysoka kultura osobista, pracowitość, otwartość i wrażliwość społeczna. Być może wsparcie pięknych, inteligentnych kobiet: żony i córki. Niewątpliwie pomoc młodych wyborców Pawła Kukiza, Janusza Korwin-Mikkego, Grzegorza Brauna. Zapewne wzrost popularności internetu przy relatywnym spadku zainteresowania telewizją. Myślę jednak, że wszystko to okazałoby się niewystarczające do rozbicia systemu kłamstwa, gdyby ostateczna rozgrywka wyborcza odbywała się w innym terminie. Tak, drodzy Czytelnicy. Jestem przekonany, że o zwycięstwie Andrzeja Dudy w wyborach prezydenckich przesądziło zesłanie Ducha Świętego, który otworzył nowy rozdział polskich dziejów. Zważywszy, że uroczystość zaprzysiężenia prezydenta jest zaplanowana na dzień Przemienienia Pańskiego, możemy mieć pewność, że odbudowa narodowej wspólnoty będzie przez Boga kontynuowana. Nasze modlitwy zostały wysłuchane.
Wbrew pozorom zwycięstwo Andrzeja Dudy to nie tylko skutek zmienionej strategii politycznej PiS – sukces osiągnięty dzięki energii sztabowców, nowoczesnym środkom wyrazu i usunięciu się w cień Jarosława Kaczyńskiego czy Antoniego Macierewicza. To raczej kontynuacja zbiorowego wysiłku, podejmowanego przez wolnych Polaków od dnia tragedii w Smoleńsku. W początkowym okresie najważniejsze było rozbrzmiewające na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie wołanie o pamięć i prawdę, później dominowało doświadczenie klęski i upokorzenia, teraz nadszedł czas nadziei i budowania nowego państwa. Ale wszystkie te etapy, połączone modlitwą żywych i umarłych, współtworzą jedną opowieść o wyprowadzeniu Polaków z domu niewoli. Błogosławiona historia, w której objawia się wszechmoc jedynego Boga!
Nie jestem pewien, czy każdy wyborca Andrzeja Dudy zdaje sobie sprawę, jak wielką zmianę oznaczają wyniki wyborów. Na pewno mają tego świadomość akcjonariusze systemu kłamstwa, którzy na decyzję narodu zareagowali paniką. W startej rosyjskim walcem i wypełnionej partyjną propagandą Polsce zwyciężył bliski współpracownik śp. Lecha Kaczyńskiego, by – już jako mąż stanu – odtworzyć skład kancelarii, zjednoczyć rozbitą wspólnotę i na nowo podjąć przerwaną misję, która po smoleńskiej masakrze wydawała się stracona na zawsze.
Wielokrotnie pisałem, że po 10 kwietnia 2010 r. Polska stała się państwem bez głowy. Teraz mogę ogłosić z radością: znów mamy głowę państwa na miarę polskiej historii!
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Wojciech Wencel