Jak to się stało, że murowany kandydat do zwycięstwa przegrał z politykiem drugiego szeregu?
25.05.2015 15:32 GOSC.PL
Dość nietypowy był już sam początek kampanii Andrzeja Dudy. Jego kandydaturę Jarosław Kaczyński ogłosił bardzo wcześnie, 11 listopada, czyli zanim jeszcze odbyły się wybory samorządowe (te miały miejsce 16 listopada i - II tura - 30 listopada). Kandydat PiS na najwyższy urząd w państwie był wówczas politykiem stosunkowo mało znanym. Jego nazwisko kojarzyło się raczej z szefem „Solidarności”. PiS trafnie zauważył, że do zbudowania rozpoznawalności Andrzeja Dudy potrzeba więcej niż tylko kilku tygodni przed samymi wyborami.
Szefem kampanii nie został żaden błyskotliwy spin doktor, ale Beata Szydło - osoba o aparycji i sposobie bycia księgowej. Jej chłodno-profesjonalna postawa okazała się jednak bardzo skuteczna. Nawet zagraniczni obserwatorzy mówili o iście amerykańskim stylu kampanii Dudy.
Kolejna niespodzianka to udane samoograniczenie PiS, polegające na skutecznym „schowaniu” polityków uważanych za niesympatycznych - Jarosława Kaczyńskiego i Antoniego Macierewicza.
Tymczasem po drugiej stronie, czyli w PO, błędy w kampanii mnożyły się jak króliki. Odnoszę wrażenie, że partia ta przechodzi kryzys przywództwa. Brak jej także spójnej polityki wizerunkowej. Ewa Kopacz to jednak nie Donald Tusk. A Michał Kamiński to nie Igor Ostachowicz. W efekcie autorzy podręczników politycznego marketingu zyskali świeży materiał do rozważań, jak przegrać wybory, gdy się ma na starcie poparcie 70 proc., a rywal - 7 proc. wyborców.
Chcę jeszcze wspomnieć kwestię incydentalną, ale wyjątkowo paskudną. „Newsweek”, należący do środowiska silnie popierającego Komorowskiego, opisując rodzinę Andrzeja Dudy, wyciągnął fakt, że jego żona ma korzenie żydowskie. Załóżmy, że autorzy tekstu w „Newsweeku” nie chcieli używać informacji o żydowskim teściu Dudy, by go dyskredytować w oczach jakiegoś choćby lichego odsetka wyborców. Ale jeśli tak, to dlaczego nie pisali o Julianie Kornhauserze w kontekście jego znaczenia dla literatury, ale tylko w kontekście jego pochodzenia i rzekomego okrzyknięcia go przez prawicę polakożercą? Zresztą, o jaką prawicę chodzi, bo przecież nie o PiS, prawda? Można więc odnieść wrażenie, że „Newsweek” próbował jednak zagrać kartą rzekomego antysemityzmu Polaków. Jeśli tak, to ocena takiego postępowania może być tylko jedna: to hańba i obrzydliwość.
Nawiasem mówiąc - jeśli wierzyć pudelkopodobnym mediom - obecnie trzy formalnie najważniejsze osoby w państwie polskim, a więc urzędujący prezydent i jego następca, a także marszałek Sejmu, mają żony o korzeniach żydowskich. I co? I nic. Polaków to po prostu nie obchodzi. A już na pewno nie w takiej skali, żeby mogło to mieć jakiekolwiek znaczenie dla wyniku wyborów.
Co mogło mieć takie znaczenie? Media. Te największe wyraźnie sprzyjały prezydentowi. Jednak kiedy Komorowski zaczął być dość powszechnie odbierany jako król obciachu, kpiny z prezydenta zaczęły się pojawiać nawet na przychylnych mu antenach.
Poza tym, wybory te były chyba pierwszymi, w których tak duże znaczenie miał internet, zwłaszcza portale społecznościowe. A tam przewaga sympatyków Dudy była wyraźna.
Rzec by można, że medialne ostrogi prezydenckie zyskał Duda w debacie w TVN. Wszedł do jaskini lwa, podczas gdy Komorowski czmychnął przed proponującym debatę Kukizem. Kandydat PiS niczym bokser ustawił sobie przeciwnika w narożniku, gdy postawił przed nim proporczyk PO. Jeszcze zabawniej było, gdy Komorowski przestawił tę plakietkę na pulpit Moniki Olejnik, a ta, spłoszona, zdjęła go, mówiąc: „Ale ja nie jestem z PO”. Zdjęcia z tego momentu będą pewnie używane przez twórców memów do końca świata i o jeden dzień dłużej.
Doczekaliśmy się więc niespodziewanie kampanii, w której proporczyk PO stał się politycznym balastem. Podobnie jak przyznanie Komorowskiemu przez „Gazetę Wyborczą” tytułu człowieka roku. Gala z wręczeniem wyróżnienia została przełożona (odwołana?) na prośbę sztabu prezydenta.
Dość rzadka w polskiej polityce była także zręczność, z jaką kandydat PiS wykorzystał w kampanii swą rodzinę.
Podsumowując: Andrzej Duda nie tylko wygrał wybory. To udało się już PiS-owi dwukrotnie w 2005 r. Dokonał czegoś trudniejszego. Przynajmniej na użytek swej kampanii udało mu się sprawić, że szyld PiSu- nie był tak wielkim obciążeniem, a miano króla obciachu przylgnęło do kandydata wspieranego przez PO. Reszta wydarzeń była już tylko konsekwencją tego faktu.
Jarosław Dudała