Czy w państwie istniejącym tylko teoretycznie możliwe jest pojednanie? Mozambik, „kraina nigdzie”, próbuje podnieść się po wojennej zawierusze.
Ciemnoskóra dziewczyna przechyla głowę i uśmiecha się zalotnie do obiektywu. Jest ładna. Bardzo ładna. Za nią, na drugim planie, szybko zapadający zmrok ogarnia potężny betonowy budynek. Ciemność wdziera się do pozbawionych szyb okien, przykrywa sterty śmieci i pochłania pachnące stęchlizną błoto. Jeszcze moment i wnętrze molocha rozświetli ciepła poświata ognisk. Płoną w pokojach i wielkiej sali balowej. Dają światło około 3 tys. mieszkańców Grand Hotelu w mozambickim mieście Beira. W dawno minionych czasach kolonialnych perła Mozambiku. Dumnie wznoszący się nad wodami Oceanu Indyjskiego luksusowy turystyczny raj. Potem przyszła wojna. Najpierw narodowowyzwoleńcza, a potem domowa. Hotel zaludnili nowi lokatorzy. Pozbawieni dachu nad głową przybysze z interioru, którzy tutaj znaleźli swój dom. Zajmowali pokoje, kuchnie, kanciapy dla służby. Zżyli się z hotelem, zamieniając go w zamknięty, żyjący własnym rytmem organizm. Przesiąknięty biedą i chorobami. Zawieszony pomiędzy przeszłością a teraźniejszością. Jak cały Mozambik.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Tomasz Grzywaczewski, Marek Wasiński, Tomasz Lachowski