Jeśli odłoży się na bok irracjonalne oczekiwania i przesadną panikę, trudno wskazać obiektywnego zwycięzcę tej debaty.
18.05.2015 12:44 GOSC.PL
Po zakończeniu niedzielnej debaty mogliśmy oglądać w budynku TVP rozemocjonowanych sympatyków obu kandydatów na prezydenta. Emocje widać też (nadal) na portalach społecznościowych, tym razem z pewną nadreprezentacją wyborców PO. Nic dziwnego, zobaczyli bowiem, chyba po raz pierwszy w tej kampanii, Bronisława Komorowskiego zdeterminowanego, zaczepnego, prącego do ataku na swego adwersarza.
Andrzej Duda taką energią z pewnością nie tryskał, zwłaszcza w pierwszej części debaty. Zapewne z tego powodu wielu obserwatorów uznało, że wygrał ją urzędujący prezydent. I taki też jest poniedziałkowy „przekaz dnia” większości serwisów.
Jedna ze standardowych odpowiedzi na pytanie: „co słychać?” brzmi „zależy, gdzie ucho przyłożyć”. Jeśli przyłożyć je do elektoratu wspierającego obóz obecnej władzy, to z pewnością słychać ostrożny optymizm. Przeglądając wpisy i komentarze sympatyków PiS trudno z kolei nie zauważyć pewnego rozczarowania. Zapewne wynika ono z powszechnego w tym środowisku przekonania, że Andrzej Duda „rozniesie” Bronisława Komorowskiego elokwencją i retorycznym obyciem, punktując przy okazji jego liczne wpadki. Dodajmy – przekonania połączonego z niczym nieuzasadnionym lekceważeniem większego doświadczenia prezydenta w spotkaniach o tak wysoką stawkę.
Z pewnością pretendent był bardziej spięty niż sprawujący urząd. Ale z kolei bardziej nad sobą panował. Natomiast obaj panowie mieli równie kiepsko przygotowane wzajemne pytania i solidarnie nie odpowiadali na pytania zadawane przez prowadzących. I jeśli odłoży się na bok irracjonalne oczekiwania i przesadną panikę po obu stronach, trudno uczciwie wskazać zwycięzcę tej debaty.
Tym bardziej, że o co innego grali obaj uczestnicy i do różnej publiczności przemawiali. Bronisław Komorowski wybrał strategię odzyskiwania swego uśpionego elektoratu. Sztabowcy prezydenta widać uznali, że był to (jest?) elektorat na tyle duży, że jego mobilizacja wystarczy do zwycięstwa. Komorowski mówił więc to co zawsze i do tych co zawsze.
Duda miał prawdopodobnie inne założenia taktyczne. Nastawił się na pozyskanie (utrzymanie) głosów elektoratu „nie-pisowskiego”. Mówił więc głownie do widowni niepolitycznej, cały czas unikając wepchnięcia w klasyczny „polski okop”. To dlatego był grzeczniejszy i ostrożniejszy, częściej w defensywie niż w ataku. Bardziej merytoryczny, mniej demagogiczny.
Czyja strategia była lepsza? Może być i tak, że obaj kandydaci założony cel osiągnęli. Prezydent obudził siebie i własny elektorat, a pretendent przekonał kolejne grupy niezdecydowanych. W każdym razie na pewno nie była to debata przełomu, raczej kolejny przystanek w wyścigu do dużego pałacu. Na mecie może więc zadecydować fotokomórka.
Piotr Legutko