Do trzech razy sztuka

„To co, do trzech razy sztuka?” – rzucił lekarz, gdy Hania została dwukrotnie uzdrowiona. Po dwóch latach wyszeptał: „Nie wiem, co mam powiedzieć. Chciałbym mieć takiego Boga przy sobie”.

To była piątkowa noc, pamiętam. Przemek powiedział: „Prosimy o modlitwę. Nasza wiara musi być większa niż to, co się dzieje!”. Dzwonił nocą do Oli ze wspólnoty. Powiedziała: „Przyjedziemy do waszej parafii”. Modlitwa odbyła się w poniedziałek. Lało. Nie byłam w stanie iść. Płakałam, byłam kompletnie rozbita. „Trzeci raz? Czego Ty ode mnie chcesz?” – ta myśl rozsadzała mi głowę. „Na siłę wyszarpuję Ci uzdrowienie? Mam być chora? Taki jest plan? Robię coś wbrew Tobie?”. Szłam zapłakana w tym deszczu, przemoczona do suchej nitki. I wtedy w mojej głowie pojawiły się trzy myśli: Idę teraz w deszczu łaski Ducha Świętego, który obmywa mnie z wszelkiego brudu; Jego wolą nie jest to, bym chorowała i trzecia: cokolwiek się stanie, nie mogę tego zatrzymać dla siebie. Nie pamiętam słów, które padały na modlitwie. Ksiądz dotknął monstrancją mojej głowy. Znów poczułam bliskość Jezusa, przytulenie. Ludzie śpiewali w językach, odbierałam to jak śpiew aniołów. Zanurzyłam się w innej rzeczywistości. Czułam wylanie Ducha Świętego, który wszystko czyni nowe.

Wyszłam przekonana o uzdrowieniu. Nawet nie dotykałam miejsca pod pachą. Nie chciałam sprawdzać Pana Boga. Po trzech dniach trafiłam do dwóch lekarzy specjalistów. Weszłam z uśmiechem, więc spojrzeli na mnie ze zdumieniem: „Nie jest pani zmartwiona? To dobrze, trzeba być dobrej myśli”. Zobaczyłam metalową strzykawkę z jakimś płynem. „To nie będzie potrzebne” – powiedziałam. „Będzie, ale proszę się nie bać. Zrobimy najpierw zdjęcie tego guza”. Spojrzeli na monitor. Zapadła absolutna cisza. Jeden z nich wstał: „Nic tu nie ma. Może to druga pacha?”. Zaczęli mi robić zdjęcia, dotykać miejsca, gdzie był guz. Trwało to z półtorej godziny, ludzie na korytarzu zaczęli się wściekać. Jeden z lekarzy powiedział z pretensją do kolegi: „Po co mnie ściągałeś? Mam mnóstwo roboty. Nie widzisz, że ona jest zdrowa?”.

Wtedy opowiedziałam o modlitwie. Znów zapadła cisza. Jeden z lekarzy rzucił na odchodnym: gdybyśmy mieli więcej takich pacjentów, stalibyśmy się bezrobotni. Gdy trafiłam do lekarza, który mnie prowadzi od lat, wiedział już o wszystkim. Chirurg zadzwonił do niego, by wybadać, dlaczego ktoś badał mnie bez jego zgody, z pretensją, że coś dzieje się za jego plecami. Mój lekarz odparł: „Nikt jej nie badał. Ta pacjentka jest wyjątkowa. Pogadamy kiedyś o tym przy piwie”.

„Nie wiem, co mam powiedzieć” – usłyszałam w gabinecie. „Chciałbym mieć takiego Boga przy sobie. Jedyne, co mogę zrobić w tej sytuacji, to po dyżurze pójść do kościoła i pogadać z Nim o tym, co się stało”.

« 1 2 3 »
oceń artykuł Pobieranie..
TAGI:

Marcin Jakimowicz