Trzeba walczyć przeciw takim heretykom i oszczercom jak szef FBI, żeby kłamstwo i głupota nie niszczyły naszej wspólnoty – polskiej i ludzkiej.
Wzburzyła nas wypowiedź szefa FBI, Jamesa Comeya. Ten wysoki (notabene najwyższy wzrostem – 6 stóp i 4 cale wzrostu) urzędnik państwa amerykańskiego po wizycie w Muzeum Holocaustu w Waszyngtonie wygłosił przemówienie, w którym stwierdził, że za tę gigantyczną zbrodnię odpowiadają jacyś niemający narodowości ani państwowej przynależności „mordercy”/„naziści” oraz „ich wspólnicy z Niemiec, Polski i Węgier”. Uderzyło nas oczywiście to niezwykłe uogólnienie: trzy narody wymienione jako współodpowiedzialne za największą zbrodnię „w historii nieludzkości”, z Polską w centrum tej „nieświętej” trójcy. Mało kto zwrócił jednak uwagę na jeszcze ważniejsze zdanie, jakie wypowiedział James Comey w tym samym przemówieniu: „Holocaust jest najbardziej znaczącym wydarzeniem w historii ludzkości”. Szef FBI deklaruje się jako katolik, w college’u robił specjalizację z religii. Powinien więc wiedzieć, że zdeklarował się owym zdaniem jako heretyk. Dla chrześcijanina z pewnością nie Holocaust jest najważniejszym wydarzeniem w historii ludzkości, tylko wcielenie naszego Zbawiciela i Jego odkupieńcza męka oraz zmartwychwstanie. Także dla wiernego wyznawcy judaizmu Holocaust nie może być wydarzeniem ważniejszym od przymierza, jakie zawarł – w historii – Jahwe ze swoim ludem. James Comey odpowiada jednocześnie za straszliwą obelgę pod adresem narodu polskiego (a także węgierskiego) i za herezję. 600 lat temu miało miejsce podobne wydarzenie. Warto je przypomnieć, by zobaczyć, jak godnie i skutecznie polska wspólnota – wspólnota honoru – i zarazem polska myśl teologiczna potrafiła dać właściwy odpór haniebnym i heretyckim oskarżeniom wobec niej wysuniętym.
Wroku 1414 rozpoczął się w Konstancji sobór powszechny, który miał położyć kres wieloletniej schizmie w Kościele. To było największe wydarzenie intelektualne całej późnośredniowiecznej Europy. Przysłania je w popularnej świadomości historycznej smutny fakt zdradzieckiego spalenia na stosie Jana Husa w czasie tego soboru. W Konstancji zajmowano się jednak nie Husem, tylko wypracowaniem zasad odnowy Kościoła, określeniem podstaw teologicznych i prawnych relacji między władzą papieża i soboru. Jednocześnie ta elita intelektualna ówczesnej Europy była w czasie czteroletnich obrad soborowych zaangażowana w sprawy indywidualnego honoru, godności poszczególnych „nacji”, które były tam reprezentowane. Formalnie sobór obradował podzielony na 5 nacji: niemiecką (w niej także Czesi i Polacy), angielską, francuską, hiszpańską i włoską. W czasie obrad ujawniły się jednak dążenia do wyodrębnienia aż 36 różnych nacji. Europa stawała się już wtedy Europą narodów. Dla wspaniałej polskiej delegacji, z arcybiskupem gnieźnieńskim Mikołajem Trąbą na czele, kluczowa była sprawa obrony Królestwa Polskiego w sporze z zakonem krzyżackim. Krzyżacy chcieli swoją propagandową aktywnością zniweczyć skutki niedawnej klęski grunwaldzkiej. Chcieli przekonać sobór, a więc opinię całej ówczesnej chrześcijańskiej Europy, że Polska w przymierzu z Litwą reprezentuje siły pogaństwa, które trzeba nadal zwalczać. 11 maja 1415 roku wybrana została komisja uczonych, która miała zająć się wypracowaniem stanowiska w sprawie polsko-krzyżackiego sporu. W jej ramach wystąpił Paweł Włodkowic z najwspanialszym i najpiękniejszym świadectwem polskiej myśli: traktatem o władzy papieża i cesarza nad niewiernymi. Nie wolno atakować spokojnie żyjących pogan ani zabierać im ziemi, gdyż byłoby to pogwałceniem ich prawa naturalnego. Nawracać wolno tylko słowem i przykładem, nie mieczem. Cel nie uświęca środków. To była istota rewolucyjnego w istocie wystąpienia przeciwko samej zasadzie działania zakonu krzyżackiego i wszystkich tych, którzy na kłamstwie i przemocy opierają swoją politykę. Odpowiedzią ze strony zakonu była książeczka zamówiona u dominikańskiego pismaka, Jana Falkenberga, który oskarżył Polaków o bałwochwalstwo, a króla Władysława Jagiełłę o to, że jest ich bożkiem, wzywając wszystkie narody chrześcijańskie do krucjaty przeciw Polsce i wytępienia jej mieszkańców. Polska delegacja szybko doprowadziła do decyzji o uwięzieniu oszczercy. Wezwanie do wytępienia całego narodu uznała za heretyckie i podobnego wyroku oczekiwała od soboru i wybranego na nim papieża Marcina V. Większość nacji dała się przekonać polskim argumentom, papież jednak nie chciał wydać wyroku uznającego dzieło Falkenberga za heretyckie. Wtedy polska delegacja postanowiła się odwołać do kolejnego soboru. Ta scena miała miejsce 10 maja 1418 roku, na zakończenie obrad w Konstancji: przed papieżem Marcinem V reprezentujący króla Polski rycerze Zawisza Czarny z Garbowa i kasztelan kaliski Janusz z Tuliszkowa złapali za miecze i oświadczyli, że chcą trwać przy swojej apelacji i bronić jej „ręką i słowem”.
Tak właśnie trzeba: ręką i słowem. Zdecydowaniem i mądrością. Wtedy poskutkowało. Książeczka Falkenberga została potępiona jako błędna w wierze, bezwstydna, skandaliczna i obrażająca pobożne uszy. Kardynałowie nakazali ją podrzeć i podeptać, autora zaś skazali na więzienie, do czasu nałożenia właściwej pokuty przez papieża. Co najważniejsze jednak, wieloletni wysiłek intelektualny i propagandowy, jaki polska delegacja włożyła w obronę dobrego imienia swojego królestwa, spowodował, że zakon krzyżacki nie był już nigdy w stanie uzyskać wsparcia zachodnich rycerzy do walki przeciw Polsce i Litwie. O dobre imię opłaca się walczyć. Dzięki tej walce Polska mogła pokonać zakon i odzyskać w roku 1466 Pomorze. I dziś, ręką i słowem, trzeba walczyć przeciw takim heretykom i oszczercom jak James Comey: żeby kłamstwo i głupota nie niszczyły naszej wspólnoty – polskiej i ludzkiej.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Andrzej Nowak