Zarówno w sprawie konwencji, jak i ustawy o in vitro, mamy do czynienia z ogromnym nadużyciem, by nie rzec: szantażem.
13.04.2015 14:27 GOSC.PL
Wiadomo było od dawna, że Bronisław Komorowski ratyfikuje konwencję „o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet”. Sposób, w jaki swoją ratyfikację uzasadnił, powinien jednak dać do myślenia tym, którzy wciąż poważnie traktują jego wizerunek jako przywódcy, który łączy, w odróżnieniu od tych, którzy dzielą.
Czy prezydent połączył kogoś swoją decyzją? Nie. Wiedząc, że jest to dokument budzący poważne i zasadnicze wątpliwości, stanął zdecydowanie po jednej ze stron, używając wobec drugiej przemocy słownej. „W tej sprawie nie można kierować się kalkulacją polityczną, ale trzeba stać po stronie ofiar, krzywdzonych, po stronie osób słabszych” – skomentował. A zatem przeciwnicy konwencji są po drugiej stronie: trzymają stronę sprawców przemocy, nie interesuje ich los słabszych. I to oni kalkulują politycznie.
Oczywiście, prezydent nie kalkuluje, gdy w dramatycznych barwach odmalowuje apele, jakie dostawał od ofiar przemocy, by „jak najszybciej podpisał konwencję”. Nie „ściemnia”, zapewniając, że jej wpływ na polskie prawo będzie „absolutnie pozytywny”.
To czysta demagogia. Przypomnijmy: Andrzej Zoll w wywiadzie dla KAI ocenił, że konwencja nie wypełnia żadnych luk w polskim systemie prawnym, który spełnia już wszystkie wymogi, związane z przeciwdziałaniem przemocy wobec kobiet. Profesor dostrzegł zarazem w podpisanym właśnie dokumencie przepisy, które zobowiązują nas do wykorzeniania tradycji i ograniczania praw rodziców związanych z wychowywaniem dzieci. „Rodzi się podejrzenie, że jest to zamach na naszą cywilizację. Widzę takie zagrożenie” – mówił prof. Zoll.
Prezydent Komorowski nie tylko zagrożenia nie dostrzega, ale stwierdza wręcz, że niepodpisanie tej konwencji „to byłaby hańba międzynarodowa”. Zaiste, jest to balsam dla uszu dla tych, którzy zgłaszali przez ostatnie miesiące bardzo poważne zastrzeżenia wobec tego ideologicznego dokumentu.
Zarówno w sprawie konwencji, jak i ustawy o in vitro, mamy do czynienia z ogromnym nadużyciem, by nie rzec szantażem. Prezydent i premier straszą opinię publiczną, że każdy, kto wnosi zastrzeżenia do obu aktów prawnych działa na szkodę rodziców, starających się o dzieci i nie chce przeciwdziałać przemocy wobec kobiet. Groza! Niestety, w to prymitywne uproszczenie wierzy bardzo wielu rodaków.
Piotr Legutko