Po mowie Piotra trzy tysiące ludzi stało się chrześcijanami. Chodził w cieniu Jezusa, więc cień Rybaka padał na chorych, a ci odzyskiwali zdrowie.
07.04.2015 07:08 GOSC.PL
Zaskakuje mnie skuteczność Piotra. Trzy tysiące nowych chrześcijan jednego dnia to doskonała statystyka. Na każdym kroku w Dziejach Apostolskich spotykam opisy tego, w jaki sposób w pierwszym Kościele manifestowała się Obecność Pana. Piotr chodził w Jego cieniu, więc cień Rybaka padał na chorych, a ci odzyskiwali zdrowie.
Nie dziwię się, że trzytysięczny tłum poszedł za Rybakiem. „Bojaźń ogarniała każdego, gdyż Apostołowie czynili wiele znaków i cudów” – czytam w zdaniu wyjaśniającym ten fenomen. Ludzie szukają wiary zdolnej przenosić góry.
Słyszałem w życiu tysiące kazań. Czy po którymś z nich stojący obok mnie mężczyźni decydowali się zamknąć za murami klasztoru? Nie mam pojęcia. Gdy św. Jan Kapistran (1386-1456) przyjechał do Krakowa, po jego płomiennych homiliach do nowicjatu bernardynów wstąpiła… setka mężczyzn.
Rynek pękał w szwach. Uczeń Bernardyna ze Sieny przybył do Polski na zaproszenie Kazimierza Jagiellończyka. Po śmierci Bernardyna wszędzie woził ampułki z jego krwią. Na zakończenie kazania na krakowskim rynku zaczął nią błogosławić Krakusów. Tłum zobaczył cuda.
– Zrezygnowałbym z próby oceny socjologicznej czy racjonalnej tego zjawiska – wyjaśnia o. Cyprian Moryc, bernardyn – Dawna literatura bernardyńska wskazuje jasno, że na takie wydarzenia trzeba patrzeć w duchu biblijnym. Jan Kapistran czy Bernardyn byli ludźmi kategorii proroków. Dziś chyba zapominamy, że taka instytucja w ogóle istnieje! Bóg potwierdzał ich nauczanie znakami. To, co działo się na krakowskim rynku było wielką eksplozją mocy Ducha. Kapistran dotykał ampułką krwi Bernardyna chorych, a ci odzyskiwali zdrowie. To była klasyczna działalność charyzmatyczna. Przy tym wszystkim św. Jan był znakomitym dyplomatą, legatem papieskim. Nic dziwnego, że zgromadził w klasztorze prawie setkę nowicjuszy w tym wielu profesorów i studentów Akademii.
A scena powołania Jacka? Na rzymskim bruku leżał martwy człowiek. „To bratanek kardynała” – szeptano. Szczupły mnich „wyciągnął ręce w górę i swoją modlitwą wyrwał brata ze śmierci”. Człowiek podniósł się i otworzył oczy. Tłum zamarł. Taką scenę ujrzał św. Jacek. Mnichem, którego spotkał był Dominik. Nic dziwnego, że Jacek wraz z towarzyszami: Czesławem i Hermanem wstąpili w szeregi braci kaznodziejów.
Ludzie są zmęczeni moralizowaniem, duszpasterskimi smrodkami dydaktycznymi. Pójdą za tym, kto przyjdzie i zawoła: „Widziałem Pana i to mi powiedział…”.
Marcin Jakimowicz