Czytam komentarze po śmierci Roberta Leszczyńskiego - faceta totalnie nie z mojej bajki - i zadaję sobie pytanie: czy mamy świadomość, że śmierć w pewnym sensie połączy nas nie tylko z tymi, którzy myśleli tak jak my.
02.04.2015 09:58 GOSC.PL
Wiadomość o śmierci dziennikarza, który deklarował się jako ateista, a politycznie angażował po stronie antyklerykalnej partii Palikota, przyszła nagle i dla wszystkich była totalnym zaskoczeniem. Miał dopiero 48 lat i nikt nawet nie wiedział o jego chorobie. Informacja w ekspresowym tempie rozeszła się po internecie, lawinowo też pojawiały się komentarze do niej.
Właśnie te komentarze sporo o nas mówią. Były wśród nich takie, jak te wyrażone przez Tomasza Terlikowskiego, Szymona Hołownię czy Filipa Memchesa, którzy choć mocno zaznaczali, że światopoglądowo Leszczyński był na przeciwnym biegunie, wspomnieli go jako człowieka, który starał się szczerze szukać i był zwyczajnie dobry względem innych, nawet jeśli totalnie się z nimi nie zgadzał. Wyrazili przy tym nadzieję, że zmarły doświadczy miłosierdzia Pana Jezusa.
Ale nie brakowało też komentatorów, którzy szczerze ucieszyli się ze śmierci "lewaka". Bo jednego mniej, bo nie nasz, bo antyklerykał, ateista i pro homo. A do tego rzecznik Owsiakowego Przystanku Woodstock.
Dziś mamy Wielki Czwartek, zaczynamy Triduum, wkrótce będziemy przeżywać śmierć i zmartwychwstanie Pana Jezusa. I może to jest łaska, żeby w takim kontekście się nad tym zastanowić? Rzecz w tym, że stając w obliczu śmierci, wszyscy jesteśmy tacy sami: czy z lewicy, czy z prawicy, czy wierzący, czy ateiści, świeccy czy księża. I czy się nam to podoba, czy nie, śmierć w pewnym sensie nas połączy. Leszczyńskiego z Janem Pawłem II, Terlikowskiego z Palikotem, Michnika i Lisa z Karnowskimi, Macierewicza z Niesiołowskim, mnie, Ciebie, bez wyjątku. Staniemy wobec niej zupełnie bezradni i jedyne, co nam pozostanie (naprawdę JEDYNE), to fakt, że po drugiej stronie czeka miłosierny i sprawiedliwy Bóg. Dobrze przy tym pamiętać, że wyrazem Jego sprawiedliwości jest śmierć Jezusa na krzyżu. Tam zapłacił za WSZYSTKIE grzechy WSZYSTKICH z nas. Jeśli się nam wydaje, że za nasze bardziej niż za te popełniane przez "lewaków", to wpadamy w herezję.
"Jeśli chodzi o ofiarę Jezusa na krzyżu, to powiodło się absolutnie wszystko" - mówił ks. Grzegorz Strzelczyk w wywiadzie opublikowanym w przedostatnim numerze GN.
Praktycznie oznacza to, że teraz wszystko zależy od naszej decyzji. I - chociaż nie możemy usprawiedliwiać zła - nie mamy prawa decydować za Boga, kto będzie zbawiony. Bo nie wiemy, jak bardzo zmienia się patrzenie człowieka w chwili stanięcia z Bogiem twarzą w twarz. I nie wiemy, jaką wtedy decyzję podejmie, niezależnie od tego, jakie błędy popełnił wcześniej.
Jest jeszcze drugi wątek - miłosierdzie Boże. Głupio byłoby oczekiwać go względem siebie, kiedy odmawiamy Bogu prawa do bycia miłosiernym względem innych. Nie, nie chodzi o pochwałę grzechu czy nawet udawanie, że wszystko było OK. Nie było. Tylko pozwólmy Bogu być Bogiem. I starajmy się chociaż trochę być do Niego podobni. Większy pożytek będzie z dziesiątki Różańca za tego, który odszedł, niż z wyżywania się z satysfakcją na jego błędach. Póki żyjemy, polemizujmy. Zmarły nie zrobi nam już nic złego. My możemy zrobić wiele dobrego dla niego.
Wojciech Teister