O wielkiej nadziei, głodzie nieba oraz życiowym pustym grobie, który prowokuje dobre działania, z ks. prof. Dariuszem Kowalczykiem rozmawia Agata Puścikowska.
Agata Puścikowska: Opis zmartwychwstania jest tak spokojny, wręcz chłodny. Może gdyby więcej się działo, więcej osób by uwierzyło...
Ks. prof. Dariusz Kowalczyk: W opowieściach o spotkaniach ze Zmartwychwstałym rzeczywiście trudno znaleźć entuzjazm. Są raczej lęk, zdziwienie, niedowierzanie. Widać z tych opisów, że apostołowie nie wiedzą, co się wokół nich dzieje. Są kompletnie pogubieni. Informację o zmartwychwstaniu traktują jako „czczą gadaninę”, a nawet gdy spotykają Jezusa i zaczynają wierzyć, nadal się boją. Zastanawiają się, czy dalej będą z Nim chodzić, czy dalej będzie uzdrawiał… Jaki jest tego wszystkiego sens? Żeby sens odnaleźć, potrzeba było przełomu. Tym przełomem było oczywiście zesłanie Ducha Świętego. Przerażeni apostołowie, pochowani przed Żydami i całym światem, po zesłaniu Ducha Świętego przestają się bać. Dopiero wtedy następuje radość, ulga. A przede wszystkim świadomość, co należy robić. Wcześniej rzeczywiście był dystans, pewna oschłość. Ale właśnie ta oschłość w opisywaniu sytuacji po śmierci na krzyżu mnie osobiście bardzo przekonuje. Brak entuzjazmu, oszczędność przekazu świadczy, że opis jest autentyczny, szczery. I nikt z autorów nie wciska nam jakiejś ideologii, czegoś, co zostało z góry założone, wymyślone.
Apostołowie otrzymali Ducha Świętego i zaczęli żyć zmartwychwstaniem. Współczesnym wątpiącym w zmartwychwstanie brakuje Ducha?
Paradoksalnie myślę, że najprościej jeszcze wierzyć w zmartwychwstanie Chrystusa. To jest wydarzenie historyczne, chociaż wychodzi poza historię. Znamy je z przekazów, wyuczyliśmy się, że miało miejsce. Znacznie chyba trudniej jest uwierzyć w nasze, ludzkie zmartwychwstanie po śmierci. Wiara w to na co dzień jakoś nie jest nam potrzebna. Codzienne sprawy, problemy, wydają się ważniejsze. Prawda o zmartwychwstaniu nie jest odpowiedzią na nasze codzienne trudności. Mamy nadzieję na lepszą pracę, na zdrowie, na powodzenie. To są ludzkie nadzieje i nie ma w nich nic złego. Ale takie nadzieje nie dorastają do zmartwychwstania. Aby uwierzyć we własne zmartwychwstanie – potrzeba wielkiej nadziei, która nie ogranicza się do układania doczesnego życia, spraw codziennych. Taka nadzieja wykracza poza śmierć i zmierza ku wieczności. Jeśli ograniczamy naszą egzystencję wyłącznie do spraw codziennych, zawieszamy nadzieję. A Pan Bóg powołuje nas przecież do szerszej perspektywy, nie na lat 70 czy 80, ale na wieczność. Ja sam, gdy patrzę na moją drogę wiary, mogę przyznać, że nie miałem wątpliwości co do istnienia Pana Boga. Natomiast w jakiś sposób trudno jest uwierzyć, że dla nas, ludzi, Stwórca przewidział wspaniałe rzeczy po śmierci. Patrzę na siebie, na ludzką miernotę, i myślę: „Tacy jesteśmy słabi, tacy niedoskonali, a mamy być przebóstwieni?”. Czy moje nędzne ciało i równie nędzna psychika są powołane do życia we wspaniałej wieczności, którą przygotował Bóg?
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Agata Puścikowska