Bronisław Komorowski chyba już podjął decyzję ws. Konwencji. Przecież idą wybory.
15.03.2015 11:22 GOSC.PL
Prezydent podpisał ustawę zezwalającą na ratyfikację Konwencji Rady Europy o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej. Jak powiedział, ostateczną decyzję o ratyfikacji podejmie „bez niepotrzebnej zwłoki”, gdy otrzyma odpowiednie dokumenty. Ze sposobu, w jaki komentuje tę sprawę (przeczytaj tekst Prezydencki podpis ws. "antyprzemocowej"), widać jasno, jaka to będzie decyzja. Prezydent nie widzi konfliktu z Konstytucją, a ponadto, jego zdaniem, Konwencja wzbogaci polskie prawo o elementy poprawiające sytuację kobiet. Uznał, że emocje wokół Konwencji biorą się prawdopodobnie z języka, jakiego ona używa, a który "bardziej pasuje do innych wyznań, nie tyle do świata chrześcijańskiego”. Ale to mu nie przeszkadza, bo „to nie kwestie językowe powodują rodzinne dramaty w niektórych polskich domach”.
No tak, taki drobiazg – „kwestie językowe”. Problem w tym, że to właśnie te „kwestie” powodują dramaty w domach całego świata – i nie tylko w domach. To, jakiego języka się używa, decyduje o tym, czy w konsekwencji użyje się chusteczki do otarcia łez, czy noża do zabicia. Sposób, w jaki używa się języka, poprzedza szczęście albo nieszczęście. Zanim wybuchnie wojna, zawsze trwa wymiana słów – a sposób ich użycia pozwala przewidzieć intencje autorów, nawet jeśli używają retoryki „umiłowania pokoju”.
Nie inaczej jest z Konwencją „antyprzemocową”. Nie trzeba specjalnej przenikliwości, żeby zauważyć perfidię sformułowań, które prezydent zbagatelizował stwierdzeniem, że „nie należą do świata chrześcijańskiego”. Rzecz w tym, że one sprzeciwiają się światu chrześcijańskiemu, a chrześcijanin (za jakiego uważa się prezydent) powinien wiedzieć, że taka opozycja zawsze skutkuje szkodą dla człowieka – również jeśli nie jest chrześcijaninem.
Język Konwencji podważa lub osłabia to, co trzyma w pionie ludzkość: małżeństwo, rodzinę, religię, tradycję – bo właśnie te rzeczy wskazuje jako przyczynę krzywdy. To właśnie bałamutność „kwestii językowych” sprawia, że społeczeństwo słabo reaguje na prawdziwe zagrożenia, jakie Konwencja niesie.
Dokument mówi o przemocy wobec kobiet i o „przemocy domowej”, więc przeciętny człowiek myśli prostodusznie, że o to właśnie chodzi – żeby kobietom i dzieciom żyło się lżej. Tymczasem słabo dociera do świadomości społecznej fakt, że Polska ma najniższe w Europie wskaźniki dyskryminacji i przemocy wobec kobiet i „przemocy domowej”, czego nie można powiedzieć o krajach Zachodu, które tak się zachwycają swoją moralną wyższością i roszczą sobie prawa do pouczania nas. Czy nie dlatego tak się w Polsce dzieje, że – mimo usilnych starań „postępu” – używany u nas język wciąż jeszcze „należy do świata chrześcijańskiego”?
Ale to się zmieni, jeśli zgodzimy się, jako naród, na dyktat kłamstw „kwestii językowych”.
Bronisław Komorowski nieraz już dowiódł, że jego „poglądy” zależą od tego, co w danej sprawie aktualnie uważa większość Polaków. Wygląda więc na to, że sprawę Konwencji dokładnie rozważył: zrobi to, co będzie korzystne. Nie, nie dla Polski. Wybory idą przecież.
Franciszek Kucharczak