Premier Kopacz podpisała rozporządzenie. MON milczy jak grób.
W datowanym na 9 marca rozporządzeniu czytamy:
"Wprowadza się obowiązkowe ćwiczenia wojskowe dla żołnierzy rezerwy i osób przeniesionych do rezerwy nie będących żołnierzami rezerwy w związku z wystąpieniem potrzeb Sił Zbrojnych Rzeczypospolitej Polskiej w zakresie przeszkolenia żołnierzy rezerwy posiadających nadane przydziały mobilizacyjne oraz żołnierzy rezerwy i osób przeniesionych do rezerwy nie będących żołnierzami rezerwy, którym planuje się nadać takie przydziały".
Dokument wchodzi w życie 14 dni po opublikowaniu, czyli 23 marca. Tyle, że nikt nie wie jak dokładnie miałyby wyglądać takie szkolenia i jak wielkiej liczy osób miałyby dotyczyć. Jak dowiedzieli się dziennikarze "NaTemat.pl" treść rozporządzenia nie była dyskutowana na sejmowej komisji obrony narodowej. Jak dotąd w żaden sposób nie skomentowało sprawy MON.
Choć rozporządzenie jest próbą podniesienia bezpieczeństwa kraju wobec niepewnej sytuacji za naszą wschodnią granicą, to spotyka się z solidną krytyka specjalistów od wojskowości. Główne zarzuty to brak powszechnej informacji na ten temat jak również opinie, że jest to rozpaczliwa próba naprawienia błędów popełnionych przy uzawodowieniu (czy też demontażu jak mówią złośliwi) polskiej armii. Pomysł krytykuje m. in gen. Roman Polko, który uważa, że brak przemyślanej koncepcji szkoleń i dezinformacja jaka panuje w tym temacie może sprawić jedynie, że więcej osób uciekając przed wojskiem wybierze wyjazd do Londynu czy w jakiekolwiek inne miejsce. Zdaniem byłego szefa GROM najpierw powinno się właściwie wykorzystać dostępne siły rezerwy, a dopiero później można myśleć o szkoleniach na szeroką skalę.
Wojciech Teister /natemat.pl