Absurdów PIT ciąg dalszy: Według ministra finansów jeśli zabierasz kogoś w podróż do innego miasta w zamian za współdzielenie kosztów benzyny, powinieneś rozliczyć to z fiskusem.
07.03.2015 09:49 GOSC.PL
Poseł Zbigniew Chmielowiec z Prawa i Sprawiedliwości zapytał ministerstwo finansów o obowiązek podatkowy osób, które np. za zwrot kosztów części paliwa zabierają współpasażerów lub krótkoterminowo wynajmują pokoje. Zrobił to z troski o stan budżetu i o portfele firm, które zajmują się zawodowo świadczeniem tego typu usług – na taniej konkurencji mogą bowiem tracić. I minister finansów mu odpowiedział: usługodawca musi od swojego dochodu płacić podatki. Co więcej – w zależności od konkretnego przypadku być może musi odprowadzać także VAT.
Pytanie, jak i odpowiedź pokazują, jak mało praktyczną daniną jest podatek dochodowy. I w dodatku odbiegającą od realiów życia społecznego, bo każącą widzieć we wszelkich relacjach międzyludzkich element komercyjny. Tej logice wymykają się usługi, o które pyta poseł Chmielowiec – należą do dziedziny, którą nazywa się „ekonomią współdzielenia”. Z założenia nie świadczy się ich dla zysku – ale po to, by zmniejszyć swoje koszty. Co więcej: PIT-owskie podejście do sharing economy może wywoływać dodatkowe, groteskowe skutki.
Polityk PiS i minister finansów patrzą na ową wymianę jednostronnie i zastanawiają się, czy podatki powinien płacić usługodawca. Ale jest jeszcze przecież usługobiorca, który z tej wymiany także czerpie korzyści – i to wymierne oraz wieloaspektowe. Przyjrzyjmy się np. BlaBlaCar, czyli wspólnym przejazdom na dłuższych trasach. Przykładowo za wspólną jazdę z Lublina do Białegostoku płaci się ok. 20 zł. Ponad dwa razy mniej, niż za przejazd busem czy autokarem – ale tego nie da się porównać, bo to przecież transport zbiorowy; gdyby dana osoba chciała tą samą trasę przejechać taksówką, musiałaby zapłacić co najmniej kilkaset złotych (pewnie i za powrót musiałaby kierowcy zapłacić). Ale to nie jedyna korzyść z tej opcji: jak sama nazwa wskazuje, służy ona także, nazwijmy to ogólnie, wymianie myśli (kierowcy zaznaczają w swoich ogłoszeniach, czy lubią rozmawiać). I rzeczywiście, w ten sposób można poznać naprawdę ciekawych ludzi: przykładowo mój kolega podwoził niedawno… zawodowego bajarza.
Tymczasem fiskus każe płacić podatki za ukryte korzyści ekonomiczne i już nie raz sięgnął do kieszeni tych, którzy korzystali z nieodpłatnych świadczeń lub zapłacili za coś mniej, niż urzędnikom wydawało się, że powinni. Przy czym o ile w przypadku opłaty za przejazd można tę korzyść policzyć – to jak wycenić korzyść z gadania? Czyje stawki brać za wzór: psychoterapeuty, a może korepetytora? Każdy przypadek jest pewnie inny i tu urzędnicy mają spore pole do popisu. I prędzej czy później minister finansów może w ramach pozaustawowego spinania budżetu stwierdzić, że za taką korzyść należy się podatek.
To jeszcze nie wszystko. Poseł Chmielowiec wystąpił do ministra nie tylko w interesie budżetu, ale także grup zawodowych, które funkcjonują w branżach, wobec których tego typu rozwiązania są konkurencją. To działanie stare jak świat: już 170 lat temu francuski ekonomista Frederic Bastiat napisał prześmiewczą petycję „producentów świeczek, latarni, lichtarzy, lamp ulicznych, knotów i kapturów do gaszenia świec oraz od producentów łoju, oleju, rycyny, alkoholu i ogólnie wszystkiego, co się wiąże z oświetleniem”, która była satyrą na protekcjonizm państwowy. Rzekomi autorzy petycji wzywali polityków do odcięcia Francuzom dostępu do światła słonecznego, ponieważ jest ono bezpłatnym prezentem i zagraża ich interesom. Tym razem poseł Chmielowiec całkiem poważnie chce zrównać okazjonalne współponoszenie kosztów z komercyjnym świadczeniem usług – co w praktyce oznaczałoby uniemożliwienie tego pierwszego. Powołuje się przy tym na marginalne przypadki dorabiania sobie przez użytkowników samochodów służbowych, wskazuje także na to, że osoby okazjonalnie użyczające swoich mieszkań czy pokoi "szkodzą" hotelom czy pensjonatom. I o ile rzeczywiście „ekonomii współdzielenia” nie powinno się wykorzystywać jako furtki do unikania podatków, choć w rzeczywistości na swoich usługach się zarabia, to używanie argumentu mówiącego, że przez tego typu rozwiązania będzie traciła ta czy inna branża jest występowaniem w partykularnym interesie taksówkarzy, busiarzy, kolei, czy branży hotelarskiej.
Takie działanie uderza jednak w zwykłego Kowalskiego, który chce przede wszystkim tanio przejechać z punktu A do B, a w B także tanio (albo nawet za darmo, jak w przypadku CouchSurfingu) przenocować. Coś, co jest wyrazem zwykłej ludzkiej życzliwości, zostaje wciągnięte w tryby myślenia urzędniczego. I oby nie przemielone.
Stefan Sękowski