Zdaniem Piotra Żyłki billboardy z napisem "Nie cudzołóż" to ewangelizacyjny strzał w stopę, bo ewangelizacja to głoszenie dobrej (a nie złej) nowiny. I chociaż uważam, że kampanii daleko do doskonałości, to nie sposób nie zadać pytania: Czy Bóg również się pomylił?
05.03.2015 14:57 GOSC.PL
Billboardowa akcja pod tytułem "Konkubinat jest grzechem. Nie cudzołóż" zorganizowana przez Ośrodek Duszpasterstwa Rodzin działający przy Episkopacie Polski spotyka się z bardzo zróżnicowanym odbiorem również w środowisku katolickim. Solidną krytykę pomysłu przedstawił m. in. Piotr Żyłka na portalu Deon.pl.
W swoim tekście wyciąga przeciw akcji szereg zarzutów. Oto najpoważniejsze z nich:
1. Billboardy z walącym po oczach hasłem "Konkubinat to grzech. Nie cudzołóż!" musiał wymyślić ktoś, kto kompletnie nie rozumie, że Ewangelia jest Dobrą (a nie złą) Nowiną, a straszenie ludzi i wrzeszczenie na nich, to najgorszy z możliwych pomysłów na ewangelizację.
2. Chrześcijaństwo z kolei nie jest jakimś opresyjnym systemem z nagrodami i karami, w którym musimy na wszystko sobie zasłużyć, a jak jesteśmy niegrzeczni, to zły Bóg się na nas wkurza i zaczyna się na nas mścić.
3. Jeżeli naprawdę nam na kimś zależy, najpierw powinniśmy próbować podzielić się z nim fundamentalną prawdą, która mówi, że Bóg go kocha za darmo, że wszystko jest mu dane z łaski, na nic nie musi sobie zasłużyć. Dopiero kiedy to do niego dotrze, pojawia się jakaś sensowna perspektywa zrozumienia, czym jest grzech.
Piotrku, czytam Twoje argumenty i - choć w zasadniczym zarysie się z nimi zgadzam - to jednak sposób w jaki je wyraziłeś wydaje mi się również czymś, co określiłbym mianem "ewangelizacji zredukowanej". I szczerze mam wątpliwości czy Twoja diagnoza może być w ogóle zastosowana do tej akcji.
Masz rację, gdy piszesz, że Ewangelia jest Dobrą, a nie zła Nowiną. Absolutnie zgadzam się z tym, że jeśli nam na kimś zależy, jeśli chcemy, by ktoś powrócił do Kościoła, to najpierw musi wiedzieć dla Kogo (a nie po co) tam warto wracać. Nie można zrozumieć istoty grzechu bez odkrycia Bożej Miłości. Bo grzech jest rezygnacją z tej Miłości. A jednak nad Wisłą żyje ponad 30 milionów ludzi, a wśród nich wielu takich, którzy są w Kościele, wiedzą czym jest grzech, Bóg nie jest im obojętny, ale przeżywają kryzys małżeństwa. Dla nich taki mocny komunikat może być jak otrzeźwiający kubeł zimnej wody. Osobiście znam małżeństwo, które gdyby nie taka terapia szokowa w pewnym momencie ich życia, już dawno nie byliby razem.
Piszesz, że chrześcijaństwo to nie opresyjny system kar i nagród, a Kościół nie ma pełnić roli policjanta i znowu masz rację. Z drugiej jednak strony jednym z zadań Kościoła jest kształtowanie sumienia. Czy w takim razie Twoim zdaniem chrześcijanie w obawie, że ktoś kto nie rozumie pojęcia grzechu się zrazi, nie mogą operować tym terminem w przestrzeni publicznej?
Piszesz, że nie można przedstawiać Boga jako Kogoś, kto się mści, gdy nie spełniamy Jego oczekiwań. I masz oczywiście rację. Od 12 lat prowadzimy w parafii co roku rekolekcje Seminarium Odnowy Wiary i zawsze jedna z pierwszych konferencji jest na temat obrazu Boga. Dla wielu ze słuchaczy odkrycie faktu, że On kocha nas totalnie za darmo jest czymś absolutnie odkrywczym. I o tym trzeba mówić. Ale czy widzisz na tym billboardzie jedno słowo o straszeniu piekłem lub Bogu, który się wkurza i mści? To są słowa, które już sam dopisałeś. Na plakatach jest prosty i neutralny w gruncie rzeczy komunikat informujący o tym, że konkubinat jest grzechem. Podparty cytatem z Boga: "Nie cudzołóż". Czy na serio uważasz, że Pan Bóg nie ma pojęcia o ewangelizacji? Przecież to Jego słowa zostały zamieszczone na tablicach. On osobiście rozpoczął taką akcję, dając Mojżeszowi tablice z przykazaniami.
Wydaje mi się, że w swoim tekście mocno uprościłeś panoramę polskiego Kościoła. Przedstawiłeś go jako społeczność złożoną wyłącznie z ludzi, którzy nigdy nie spotkali dotąd Jezusa. Tymczasem tak nie jest. Wielu stoi na rozdrożu. Niektórzy (nie wszyscy) potrzebują w tej sytuacji jasnego komunikatu. Masz oczywiście rację, że są i tacy, których ta akcja nie przyciągnie do Kościoła, bo ze względu na brak doświadczenia Boga, pojęcie grzechu rozumieją jako narzędzie opresji ze strony hierarchii. I tego faktu autorzy akcji nie zauważyli. Ale czy rozwiązaniem jest wyrzucenie pojęcia grzechu z przestrzeni publicznej? Skąd! Rozwiązaniem są właściwe proporcje. Jeśli czegoś brakuje mi w tej kampanii, to właśnie tego. Na jeden billboard mówiący, że konkubinat jest grzechem powinny przypadać dwa z komunikatem, że małżeństwo pobłogosławione przez Boga jest jednym z największych prezentów jaki mogliśmy dostać. Jestem o tym przekonany, bo sam od niedawna tego doświadczam. Jednak ten błąd nie jest błędem, który dyskwalifikowałby akcję! Choćby dlatego, że w Polsce mnóstwo ludzi dobrze zna pojęcie grzechu, ale w skutek społecznego poluzowania norm w sprawie konkubinatu odłożyła prawdę o grzechu na zakurzoną półkę. A billboardowa kampania pełni rolę katechizacji, nie ewangelizacji.
Masz pełną rację, że ewangelizacja to głoszenie Dobrej Nowiny. Jest dobra, bo to nowina o Jezusie Chrystusie. Bogu, który stał się człowiekiem i za darmo wyciągnął nas z naszych grzechów. By to zrozumieć musimy wiedzieć Kim jest Jezus, ale też wiedzieć czym jest grzech. W przeciwnym razie nie docenimy tego, jak wiele dla nas zrobił.
Post Scriptum: Piotrku nie daje mi spokoju jeszcze jedno pytanie: Czy ci, których dziś oburza akcja i deklarują, że rzekomy negatywny przekaz zniechęca ich do powrotu do Kościoła rzeczywiście nawróciliby się i zerwali z grzechem, gdyby na billboardach było o Bożej Miłości? Czy może narzekają, by usprawiedliwić swój brak przemiany życia?
Wojciech Teister