"Mein Kampf" to gniot, bez polotu "Manifestu Komunistycznego", czy atrakcyjnej formy "Czerwonej Książeczki". Choćby dlatego nowe wydanie książki Hitlera nie przekona czytelników do nazizmu.
25.02.2015 14:47 GOSC.PL
Przez 70 lat Bawaria nie pozwalała wznawiać, ani publikować tłumaczeń „Mein Kampf” Adolfa Hitlera, obawiając się odrodzenia jego ideologii. W tym roku traci prawa autorskie do tej książki, w związku z czym Instytut Historii Najnowszej w Monachium ogłosił, że opublikuje jej krytyczne wydanie – by czytelnik wiedział, co o niej myśleć. To spóźniony ruch, bo taktyka „zamilczania na śmierć” opus magnum „Führera” i tak była z góry skazana na porażkę: zwłaszcza po upowszechnieniu się Internetu nie dało się powstrzymać jej dystrybucji. Nimb „zakazanego owocu” od lat napędza jej czytelnictwo.
A mimo to neonazizm nadal pozostaje ideologią niszową. Nie tylko z powodu powszechnej wiedzy o zbrodniach dokonanych w imię doktryny głoszonej przez wodza III Rzeszy, ale także dlatego, że „Mein Kampf” jest po prostu literackim gniotem. To chaotyczna mieszanka autobiografii, programu politycznego, fobii i zwulgaryzowanego makchiawellizmu. Dziełu brakuje polotu „Manifestu Komunistycznego” Karola Marksa – Papy Smerfa wszystkich totalitarystów. Z kolei wydane w atrakcyjnej formie bryku „Wyjątki z dzieł przewodniczącego Mao” to arcydzieło groteski i czystego nonsensu, zawiera ponad sto kwiatków, niczym „Złote myśli Smerfa Ważniaka”. Obok nich „Brunatna książeczka” Hitlera wypada po prostu blado. Autor skacze z tematu na temat, swoje doświadczenia akwarelisty miesza z krytyką socjaldemokracji, wspomnienia rodzinne z opisem polityki narodowościowej Habsburgów. Książka jest pełna teorii spiskowych rodem z antysemickich broszurek, dowiadujemy się z niej, że niechęć do Żydów Hitler zawdzięcza właściwie wstrętowi do chałatów i pejsów – swoją drogą rzadko widywanych na ówczesnych austriackich ulicach. Współpracownicy Hitlera redagujący pozycję dwoili się i troili, a i tak wyszedł z niego Smerf Maruda, którego nie da się czytać. I rzeczywiście: „Mein Kampf” sprzedawał się mizernie aż do 1933 roku, gdy Hitler był już kanclerzem, a Niemcy zaczęli kupować jego książkę, by dowiedzieć się, co facet właściwie chce osiągnąć. Do władzy doprowadziła go bowiem nie książka, a zbieg okoliczności (kryzys gospodarczy, niechęć do porządku powersalskiego), a także osobista charyzma (płomienne mowy i rozwój mediów masowych).
Można by nawet zalecać czytanie „Mein Kampf”, jako szczepionki przeciwko ideom Adolfa Hitlera. Pytanie tylko po co, skoro zagrażają nam bardziej współczesne ideologie, takie jak islamizm czy radykalny laicyzm. Dziś Smerfy nie robią już wrażenia na dzieciach.
Stefan Sękowski