By doświadczyć radości przebaczenia i pojednania, trzeba najpierw uderzyć się w piersi. a to trochę boli.
Apelował w jednej z katechez papież Franciszek. Rzeczywiście bywa, że przed spowiedzią odczuwamy jakiś lęk. Sam lęk nie musi być czymś złym. Wszak są sytuacje, w których jest normalną, zdrową reakcją naszej psychiki. Niekiedy jednak mamy do czynienia z lękiem neurotycznym, nieadekwatnym do okoliczności, który nas blokuje, nie pozwala odpowiadać na wyzwania. Obawy i wstyd przed wyznaniem grzechów, nawet w objętej sekretem spowiedzi sakramentalnej, są czymś zrozumiałym. To nas po prostu kosztuje. I powinno kosztować, wszak spowiadanie się z własnych grzechów nie należy do przyjemności. By doświadczyć radości przebaczenia i pojednania, lekkości oczyszczonego przed Bogiem serca, trzeba najpierw uderzyć się w piersi, a to trochę boli. Zdarza się jednak, że lęk jest nadmierny. Może on sprawić, że albo w ogóle nie idziemy do spowiedzi, albo po jej odbyciu wcale nie czujemy się lepiej. Może to być spowodowane tym, że tak naprawdę nie chcemy się z niczego nawracać. Spowiedź traktujemy formalnie jako katolicki obowiązek. Nasze serce pozostaje jednak w głębi zatwardziałe, przywiązane do tych samych grzechów. Trzeba zatem prosić Ducha Świętego, by pozwolił nam zobaczyć brzydotę grzechu i dostrzec w spowiedzi szansę na wzrost, a nie czczy ryt.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Dariusz Kowalczyk SJ