Dziwny to widok, gdy agresor wzywa „obie strony” do przestrzegania porozumienia podpisanego z ofiarą.
12.02.2015 13:20 GOSC.PL
Kruche. I bardzo niejasne. Takie jest porozumienie podpisane w Mińsku. I powiedzmy sobie szczerze: inne być nie mogło. Z prostego powodu: agresor nie osiągnął jeszcze tego, do czego zmierza.
Znamienne, że głównym informującym świat o wynikach negocjacji był właśnie Władimir Putin. Zreferował dziennikarzom treść porozumienia, gdzie niemal w każdym punkcie widoczna jest rosyjska wizja „pokoju” w Donbasie.
Najbardziej niepokojące są dwie rzeczy. Po pierwsze, porozumienie zakłada wycofanie z terytorium Ukrainy wszystkich obcych wojsk. O jakich „obcych” wojskach mówi Putin? Czyżby o rosyjskich, których – jak powtarzał przez prawie rok – na Ukrainie nie ma? A jeśli ich nie ma – to kto ma się wycofać w myśl zawartego porozumienia?
Po drugie, rosyjski prezydent wyraźnie podkreślił, że strona ukraińska zobowiązała się do przeprowadzenia reformy konstytucyjnej, która miałaby zapewnić poszanowanie praw mieszkańców wschodniej Ukrainy. Przecież od roku takie sformułowanie w języku rosyjskiej propagandy oznacza nic innego, jak daleko posuniętą federalizację państwa, w tym znaczącą autonomię dla samozwańczych republik ludowych. Z drugiej strony prezydent Ukrainy zapewniał, że w porozumieniu nie ma mowy o federalizacji kraju. Owszem, nie ma. Dla Putina jednak „reforma konstytucji” oznacza dokładnie to samo.
W tym wszystkim rozbraja cynizm, z jakim prezydent Rosji wzywa „obie strony” konfliktu do przestrzegania zawartego porozumienia. Oczywiście, to część znanej narracji, w myśl której Rosja nie jest tu żadną stroną, tylko broni prawa mieszkańców wschodniej Ukrainy reprezentowanych przez separatystów.
Tyle że w całym tym ponurym spektaklu nie dziwi nic. Może odrobinkę tylko zadziwiający realizm, z jakim wyniki negocjacji skomentowali kanclerz Niemiec i prezydent Francji. Nie mają złudzeń, że wzięli udział w teatrze z dobrze rozpisanym na Kremlu scenariuszem.
Jacek Dziedzina