Kościół zdradził Jana Pawła II, bo praktyka duszpasterska dotycząca małżeństwa i rodziny nie poszła za głosem papieża, a nawet nie zapoznała się z jego nauczaniem – stwierdza w rozmowie z KAI abp Henryk Hoser.
Przewodniczący Zespołu Ekspertów KEP ds. Biotycznych uważa, że we współczesnym świecie, głównie za sprawą mediów, wszystkie relacje osobowe zostały zerotyzowane. Z tekstów teoretyków gender wynika, iż "światem rządzi satysfakcja seksualna, a człowiek istnieje dla orgazmu" – zauważa arcybiskup warszawsko-praski. Ocenia też, że przyszłością Kościoła są niewątpliwie świeccy - odważni świadkowie wiary.
Alina Petrowa-Wasilewicz, o. Jacek Szymczak OP (KAI): Pierwszą część obrad synodu poświęconego rodzinie mamy za sobą. Jak będzie wyglądać kolejna?
Abp Henryk Hoser: Na synodzie będzie konfrontacja z delegatami z krajów, gdzie jest już większościowa patologia rodzinna - rozpad rodzin, rodziny patchworkowe, niewielki procent trwałych, nierozerwalnych małżeństw. I postulat udzielania Komunii św. dla rozwiedzionych. Tkwi w tym błędne założenie, bo jest to postulat miłosierdzia Bożego bez sprawiedliwości, gdy tymczasem trzeba zacząć od tego, że w życiu małżeńskim i rodzinnym musi być zagwarantowana sprawiedliwość, czego zupełnie nie bierzemy pod uwagę.
Często cytuję słowa Jana Chrzciciela, który powiedział do cudzołożnego króla Heroda: „Nie masz prawa brać żony twojego brata”. To wymóg sprawiedliwości i za to też oddał życie. Pisze o tym Jan Paweł II - że miłość ma być sprawiedliwa, a my mamy być sprawiedliwi wobec Boga. Gdyż drugą stroną braku sprawiedliwości jest czyjaś krzywda. A o krzywdzie się nie mówi. O krzywdzie słabych się nie mówi, gdyż nastała epoka darwinizmu społecznego.
To cyfrowe zdjęcie rodziny - tak powiedział Ksiądz Arcybiskup o odpowiedziach na ankietę rozesłaną przed synodem o rodzinie. Co widać na tym zdjęciu?
Ankieta miała zakres światowy, to zdjęcie zbiorowe. Na tym polega jej wielka wartość, choć była nieprecyzyjna, nie uwzględniała metodologii badań socjologicznych. Pytania były otwarte, a odpowiedziami były subiektywne poglądy, jakieś przybliżenie stanowisk. Jest w tym brak precyzji, pewne problemy zostały albo niedowartościowane, albo przewartościowane. Tak to tłumaczył sekretarz synodu kard. Lorenzo Baldisseri.
W naszej diecezji rozesłaliśmy ankiety, ale wcześniej, w roku 2010, zrobiliśmy badania socjologiczne. I co się okazało? Że są stałe tendencje destabilizacji życia rodzinnego. Polska pod tym względem jest przesunięta w fazie w stosunku do Zachodu, różnica wynosi 20-30 lat, ale wpływy kultury liberalnej stają się u nas coraz bardziej akceptowane nawet w tradycyjnych środowiskach. Potwierdza to kolęda, czyli wizyty duszpasterskie w domach; nie ma wątpliwości, że narasta zjawisko kohabitacji młodych. To zjawisko jest dość szerokie, ponieważ spotyka się ze zgodą rodziców i dziadków.
Czym to można tłumaczyć?
Sceptycyzmem wobec możliwości realizacji projektu rodziny sakramentalnej. Starsze pokolenie nie zakłada już imperatywu wierności, nawet przy zawieraniu małżeństwa sakramentalnego, gdyż zanika świadomość tego, czym jest sakrament małżeństwa. Mówi się "ślub w Kościele" i wiadomo, że to ładnie wygląda, jest piękna oprawa, muzyka, wzruszenie, rodzice się cieszą. Ale jak nam nie wyjdzie, to się rozstaniemy, z góry tak zakładamy. Nie ma też sprzeciwu starszego pokolenia, które nieraz żyło według wartości dalekich od chrześcijaństwa, choć rodziców łączył sakrament.
Trzeba jeszcze pamiętać, że nasze społeczeństwo jest społeczeństwem postaborcyjnym. Jest w nim ogromna trauma, zakodowana w pamięci somatycznej setek tysięcy osób, kobiet i mężczyzn. Po 1956 r., w wyniku ustawy legalizującej aborcję, wykonywano ok. 800 tys. aborcji rocznie. To przerażająca liczba. Owa trauma nadal funkcjonuje. W tygodniku "Idziemy" z listopada ub. roku ukazał się wstrząsający wywiad z prof. Philipem Neyem, kanadyjskim psychiatrą, o skutkach, jakim jest syndrom postaborcyjny w wymiarze społecznym, jako syndrom „ocaleńców”. Jednym z jego objawów jest agresja wobec kobiet w ciąży, a także matek z małymi dziećmi, zwłaszcza wielodzietnych.
Długo sączona była propaganda przeciw rodzinom wielodzietnym, uważano je za patologię, zajmowały się nimi kabarety, które wykpiwały tych ludzi, śpiewały szydercze piosenki "Co rok, to prorok". Teraz, gdy jest już za późno, pojawia się refleksja i podejmuje działania, żeby myślenie o dzietności odwrócić, ale wszystkie działania są w Europie podejmowane za późno.