Ideologiczne starcie

Do dyskusji na temat problemów związanych z poczęciem etc. zaprasza się zwykle „sztandarowych katolików”. Dlaczego? Czyżby nie było organizacji Pro Life niezwiązanych z Kościołem?

Od telewizji śniadaniowej aż po poważne programy publicystyczne przetacza się ostatnio przez nasze media tak zwana wielka afera o małą pigułkę. Przy okazji obserwowania nolens volens licznych dyskusji na ten konkretny temat dostrzegłam dużo szerszy problem. Czy zauważyliście, że do debaty dotyczącej spraw okołoseksualnych (edukacji, antykoncepcji itp.), a co za tym idzie również początków życia ludzkiego zaprasza się zwykle z jednej strony zwolenników „postępu”, najczęściej feministki albo przedstawicieli środowisk LGBT, z drugiej natomiast osoby silnie identyfikujące się z Kościołem katolickim? Oczywiście nie ulega wątpliwości, że Kościół zawsze stoi na straży godności człowieka i jego prawa do życia od poczęcia. Ale czy ma na to wyłączność?

Jakiś czas temu pojawiła się w Internecie piosenka „Niech płynie” promująca karmienie piersią. Komuś się chciało: wymyślić, wykonać, nagrać, upublicznić. Tylko „nieopatrznie” w tekście pada słowo Stwórca, przyzywa Ojca, Syna i Ducha (raczej nie na daremno) i określa pokarm matki przymiotnikiem święty. Od razu więc jedna z blogerek, którą nota bene lubię, czytam i cenię, oburzyła się, że jak tak można. Przecież ona – ateistka – również piersią swoją pociechę z przekonaniem karmi oraz taki sposób żywienia dzieci wszem i wobec promuje (potwierdzam!). Nie sposób nie zgodzić się z nią w tej kwestii, że laktacja to fakt biologiczny a nie religijny. Dzieci karmione są mlekiem matki na całym świecie, w każdej kulturze przez chrześcijanki, muzułmanki, żydówki, buddystki, hinduistki,… agnostyczki i ateistki. Każda mama ma prawo to robić (także w miejscach publicznych), cieszyć się z tego i zachwalać innym. Karmienie dziecka to… karmienie dziecka, a nie wyznanie wiary. Ale jeśli twórcy piosenki używają w niej argumentu teologicznego, bo jest on dla nich tak samo naturalny jak pokarm mamy, to też mają do tego prawo. Nie jest to zresztą argument jedyny i najważniejszy. Przyznam się, że przy pierwszym słuchaniu w ogóle nie zwróciłam na niego uwagi. To nie jest przecież piosenka ewangelizacyjna. Z drugiej strony jednak nawet niewierzące mamy przyznają często, że w karmieniu dziecka piersią jest pewien rodzaj mistycyzmu.

Wracając jednak do bardziej pikantnych tematów, zajmijmy się opozycją: antykoncepcja – naturalne planowanie rodziny. Chociaż młodzież dowiaduje się o NPR najczęściej na lekcjach religii, a szkolenie z tych metod jest integralną częścią kościelnych kursów przedmałżeńskich, to przecież nauka sposobów naturalnej regulacji poczęć nie musi być wspierana autorytetem Jana Pawła II i profesor Połtawskiej. Przykładem na to może być choćby portal 28dni.pl, który służy pomocą w stosowaniu NPR. Jest on przeznaczony dla każdego, kto chce poznać alternatywę dla antykoncepcji z przyczyn nie koniecznie religijnych, ale także zdrowotnych czy ekologicznych. Płodność to przecież kwestia anatomii, a nie duchowości.

Podobnie jest w temacie początku życia ludzkiego. Człowiek poczyna się w momencie połączenia się męskiej i żeńskiej gamety – tak jak każda inna żywa istota na ziemi. I od tego też momentu jest ona przedstawicielem swojego gatunku. Taka na przykład fasola. Nawet przedszkolak odróżni jej ziarno od pszenicy czy kasztana. Wie, że można trzymać je na wilgotnej szmatce, a wtedy zakiełkuje. Zasadzone w ziemi może stać się piękną wysoką rośliną z kwiatami i strączkami. I wciąż będzie fasolą. Botanika nazwie to etapami wzrostu, filozofia – tożsamością bytu, a teologia – po prostu pięknem Bożego stworzenia. Także ohydna larwa jest tym samym owadem, co piękny motyl, w którego się przepoczwarzyła. Jednak to, co oczywiste w świecie przyrody, staje się ostatnio faktem podlegającym dyskusji (bynajmniej nie biologów), jeśli chodzi o człowieka. Tożsamość zygoty, zarodka, płodu, niemowlęcia, dziecka i dorosłego traktowana jest przez niektórych nie jako fakt naukowy, lecz jako prawda objawiona, którą obowiązek przyjąć mają jedynie wyznawcy określonej wiary.

Tymczasem wyzwoleni z tego religijnego ograniczenia zwolennicy myślenia postępowego zgodnie sądzą, podpierając się opinią lekarzy (starannie wyselekcjonowanych), iż o człowieku można mówić dopiero od momentu zagnieżdżenia się zarodka w jamie macicy, czyli jakieś siedem dni od zapłodnienia. Na usta więc nieubłagalnie ciśnie się pytanie: To czymże ta istota była przez tydzień? Krokodylem? W swym zacietrzewieniu owym „postępowym” zdarza się przeoczyć fakt, że medycyna w chwili implantacji widzi nie początek życia człowieka, ale początek gravitas, to znaczy specjalnego stanu organizmu matki związanego z rozwijającym się w niej dzieckiem. Zresztą, stosując nieco wiekową już regułę Naegelego, powszechnie za pierwszy tydzień ciąży uważa się pierwszy tydzień cyklu, w którym doszło do zapłodnienia. Przyjmując, że ma ono miejsce tuż po owulacji, czyli na przykład około 14 dnia cyklu, początek ciąży (rozumiany jako implantacja) ma miejsce w trzecim tygodniu ciąży.

No dobrze, nie spierajmy się o słowa. Weźmy za dobrą monetę to, co twierdzą zwolennicy Pro Choice, że zarodek staje się człowiekiem, gdy ściśle połączy się z organizmem matki. W takim razie ludźmi należałoby nazwać także tasiemca i inne zżerające nas od środka pasożyty. Idąc dalej tym tokiem rozumowania: gdyby tak (uwaga, będzie makabrycznie!) jakiś szalony naukowiec pokroju doktora Frankensteina wszczepił do macicy kobiety jakiś zwierzęcy zarodek, na przykład małpy albo szczura i ten organizm zacząłby się rozwijać, to, czym byłoby to, co się urodzi? Człowiekiem?

Tego typu rozumowanie nie ma nic wspólnego z wiarą. Żeby posługiwać się powyższymi argumentami wystarczy być człowiekiem myślącym i pamiętać cokolwiek z lekcji biologii. A jednak, jak już wyżej pisałam, do dyskusji na temat problemów związanych z poczęciem etc. zaprasza się zwykle „sztandarowych katolików”. Dlaczego? Czyżby nie było organizacji Pro Life niezwiązanych z Kościołem? A może powód jest inny? Zauważmy, że taki dobór dyskutantów od razu ustawia nam rozmowę na poziomie ideologicznym, a nie merytorycznym. Obrońcy życia wcale nie muszą cytować Biblii ani Magisterium Kościoła, a i tak ich argumentacja będzie uznana za wyraz określonego światopoglądu. I łatwo ją wtedy zbić choćby w taki sposób: „To, co Pan mówi, to pański światopogląd. Nie zabraniam Panu tak myśleć, ale nie może narzucać Pan swojego zdania innym!”. W ten sposób nasi oponenci wychodzą na ludzi tolerancyjnych (w przeciwieństwie do tych nawiedzonych proliferów), a nie głupich i niedouczonych.

Joanna Teneta

« 1 »