Przepełnione, ciasne, często rządzące się własnymi prawami. Filipińskie więzienia są tak samo znane, jak rajskie plaże wabiące turystów czy tajfuny regularnie pustoszące ten kraj. Polska urszulanka pokazała nam, jak niewiele trzeba, żeby wpuścić tam nadzieję i radość.
Stoimy obok największego aresztu w jednym z regionów na prowincji Filipin. Prowadzi do niego masywna brama wejściowa z fragmentami drutu kolczastego. Jedna furtka, potem druga. Powierzchowna kontrola. I pieczątka przybijana na dłoni z angielskim słowem „odwiedzający”. Sprawnie przechodzimy na dziedziniec. Najpierw dwie siostry urszulanki, które przychodzą tu od ponad 12 lat, za nimi my i dwóch polskich salwatorianów, którzy pomagają siostrom w więziennej pracy. – Regularnie potrzeba kapłanów do odprawiania Mszy św., spowiedzi czy też zwykłej rozmowy – tłumaczy s. Wioletta. To, że jesteśmy w składzie tej odwiedzającej ekipy, to jak wygranie losu na dziennikarskiej loterii. Przedstawicielom mediów niezwykle rzadko udaje się dostać w tej części świata do takich miejsc. Nie możemy jednak fotografować ani nagrywać. Jakub musi robić zdjęcia i-phonem.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Mariusz Majewski