Biathlon, czyli o stylu komunikacji papieża

Parę słów na marginesie wypowiedzi o „królikach”.

Szerokim echem odbiła się wypowiedź papieża Franciszka o rodzinach wielodzietnych. I choć papież nie krytykował wielodzietności, przeciwnie - z uznaniem mówił o ubogich rodzinach, dla których dzieci są skarbem - to jednak w świat poszły przede wszystkim owe nieszczęsne „króliki”.

Pojawiły się głosy krytykujące styl komunikacji Franciszka. On sam z pewnością nie obraziłby się za tego typu uwagi. (Może z niechlubnym wyjątkiem tweeta polskiego publicysty, który poczuł się władny osądzić papieża, używając pod Jego adresem słowa: „idiota”.)

W komunikacji mamy do czynienia z dwiema postawami. Pierwsza to użycie języka precyzyjnego, ale hermetycznego i dlatego niezrozumiałego dla przeciętnego odbiorcy. Druga to język jędrny, niestroniący od kolokwializmów, porównań i przenośni. Ludzie prości, słysząc go, mówią: „no, nareszcie ktoś mówi do nas i w naszym języku”.

Franciszek wyraźnie skłania się ku temu drugiemu. Po części wynika to naturalnie z jego temperamentu. Mentalnie bliższe mu tango niż intelektualne subtelności. Z drugiej jednak strony, zdaje się, że jest to działanie celowe - realizacja programowej, według mnie, tezy ojca świętego. Wedle niej lepszy jest Kościół, który wychodzi do ludzi, ryzykując nawet, że popełni błędy (np. w komunikacji) niż Kościół nieskazitelny, skupiony na unikaniu błędów, ale przez to daleki, niedostępny.

Oczywiście, rzec by można, że cnota leży pośrodku - gdzieś pomiędzy pierwszą a drugą z zarysowanych postaw. Problem w tym, że komunikacja jest trochę jak biathlon: jak szybko pobiegniesz, to ręka będzie ci bardziej drżeć na strzelnicy. Spudłujesz i przegrasz. A jeśli będziesz się oszczędzać na trasie, to dobre strzelanie nie pomoże - i tak przybiegniesz na metę zbyt późno. Na płaszczyźnie komunikacji oznaczałoby to, że precyzja zwykle skutkuje niezrozumiałością, kolokwializmy zaś i metafory dają zbyt duże pole do interpretacji.

Nie sądziłbym też zbyt surowo dziennikarzy relacjonujących (nieraz nieprecyzyjnie) słowa Franciszka. To nie musi oznaczać celowej manipulacji. To naturalne, że reporterzy wyszukują i wybijają w nagłówkach najbardziej barwne sformułowania. To uatrakcyjnia przekaz, sprawia, że jest on łatwiej przyswajalny. Taka jest natura mediów. Niestety, od tego już tylko mały krok do zniekształcenia oryginalnej myśli.

Co do mnie, to nie oczekuję, że każdy papież będzie geniuszem w dziedzinie komunikacji. W końcu doczesna sprawność (np. komunikacyjna) - choć niezwykle ważna - nie jest głównym elementem przesądzającym o sukcesie misji Kościoła. Zresztą, Franciszek nie jest pod tym względem taki najgorszy. Przeciwnie - paroma słowami nagranymi smartfonem udało mu się trafić do liderów wspólnot zielonoświątkowych, które bywają przecież ostro antykatolickie.

Ponadto, w Kościele jest miejsce na różnorodność, nie tylko talentów, ale i słabości - dużo więcej miejsca na różnorodność, niż to chcą dostrzec krytycy Kościoła. Tak było zawsze. Pierwszy papież Piotr nie był mistykiem Janem. Porywający lud św. Franciszek nie był jednocześnie teologiem wielkim jak św. Tomasz z Akwinu. Czy Kościół na tym ucierpiał?

Jeśli mamy dziś papieża latynoamerykańskiego, to znaczy, że pewnie taki jest światu potrzebny w tych czasach. Tak, jak przedtem potrzebny nam był Germanin-intelektualista, a jeszcze wcześniej - charyzmatyczny Słowianin. Porównania prowadzą donikąd - to jedno z ulubionych narzędzi szatana.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Jarosław Dudała