Brak potępienia nienawiści antychrześcijańskiej sam w sobie jest aktem pogardy antychrześcijańskiej.
Dżihad dotarł nad Sekwanę. Dotarł, a raczej nad Sekwanę powrócił. Od wielu miesięcy powtarzałem, że masowe zaangażowanie muzułmanów z Europy (w większości urodzonych w rodzinach muzułmańskich, choć czasami również Europejczyków, którzy przyjęli islam) to jeden z kilku najpoważniejszych politycznych, a nawet geopolitycznych znaków czasu. Piszę o zaangażowaniu masowym, bo co piąty ochotnik w siłach kalifatu pochodzi z Europy. Było więc oczywiste, że wojna na terenach Islamskiego Państwa Iraku i Lewantu to tylko poligon przed atakami na kraje Zachodu, bo przecież ze światem zachodnim łatwiej walczyć na Zachodzie, tym bardziej jeśli ten Zachód zna się dużo lepiej niż świat arabski, z którego dziesiątki lat wcześniej wyjechali rodzice lub nawet dziadkowie dzisiejszych europejskich dżihadystów.
Zaangażowanie europejskich muzułmanów po stronie iracko-syryjskiego kalifatu nie pozostało bez reakcji świata zachodniego. Wywołało najpierw konsternację, potem panikę, a w końcu pospieszną, choć dyskretną rewizję ustrojowych fundamentów liberalnej polityki, czyli samych „praw człowieka”. Najpierw zakwestionowano wolność poruszania się i zaczęto rozważać w Belgii wstrzymywanie podejrzanym paszportów. I bynajmniej nie ze względu na to, co już zrobili, ale ze względu na to, co mogą zrobić, a o czym świadczą ich… poglądy. Liberalny Zachód uświadomił sobie, że byt społeczny nie jest „nieznośnie lekki”, że „pluralizmu” nie można nadmuchiwać jak balonu, że jednak rację miał Richard Weaver, gdy twierdził, że „idee mają konsekwencje” i że czasem nie warto beztrosko czekać, aż te konsekwencje nastąpią. Krok dalej poszła Wielka Brytania, rozważając faktyczne przywrócenie wyklętej od przeszło pół wieku (choć niegdyś uchodzącej za sankcję humanitarną) kary banicji. Na razie miała być to „banicja uprzedzająca”, niewpuszczanie tych, których potem należałoby usunąć, dżihadystów powracających z wojny do kraju zamieszkania. I wreszcie, po zamachu na „Charlie Hebdo”, we Francji podważono dogmat najbardziej niepodważalny, zakaz kary śmierci. Do tej pory nikt na nią nie zasługiwał, nawet sprawcy najbardziej odrażających zbrodni. (Pamiętam reakcję Bronisława Komorowskiego, wówczas wicemarszałka Sejmu, gdy LPR przyniósł projekt ustawy o przywróceniu kary głównej za morderstwa pedofilskie.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Marek Jurek